Nowe rozwiązania mają dotyczyć firm, które osiągają miesięczne przychody do wysokości do 2,5-krotności minimalnego wynagrodzenia (roczne: do 30-krotności). W 2017 r. to miesięcznie 5 tys. zł. Wysokość składki będzie zależała – tak jak już pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej” w poniedziałek – od określonego przedziału przychodów.
Resort rozwoju proponuje, by na każde 200 zł wpływów składka rosła o 32 zł. Czyli w przedziale do 200 zł wynosiłaby 32 zł, w przedziale 200,1–400 zł – 64 zł, w przedziale 400,1–600 zł – 96 zł itp. Aż do 800 zł przy przychodach 4800–5000 zł. Po przekroczeniu pułapu 5 tys. zł firma ma zacząć płacić składkę w obecnej zryczałtowanej kwocie – ok. 812 zł. Tu trzeba podkreślić, że wyliczenia resortu obejmują ubezpieczenie emerytalne, rentowe, wypadkowe i składkę na Fundusz Pracy. Nie uwzględniają natomiast ubezpieczenia chorobowego i zdrowotnego.
Mali przedsiębiorcy mają płacić obniżone składki co miesiąc, ale raz na rok będą musieli złożyć rozliczenie roczne. Jeśli suma miesięcznych składek jest niższa niż wynikałoby to z sumy rocznych przychodów, konieczna będzie dopłata.
O ile pomysł idzie w dobrym kierunku, uruchamiając potencjał setek tysięcy przedsiębiorczych Polaków, których przy obecnym haraczu nie stać na legalne uruchomienie działalności gospodarczej, o tyle idea chorego systemu pozostała. Opiera się on na przekonaniu, że obywatele to banda ciemniaków, którzy nie wiedzą, że kiedyś przestaną pracować, a jeśli będą musieli. I dlatego zabiera nam się kilkanaście do kilkudziesięciu procent dochodu, aby nas przed własna głupotą strzec. Aż 60 procent budżetu kraju stanowią podatki ZUS.
Nikomu nie przyjdzie do głowy pozostawić decyzję o zabezpieczeniu emerytalnym samym zainteresowanym, i zlikwidowaniu absurdalnego systemu, w którym pracujący Kowalski łoży na emeryturę kompletnie mu obcego Nowaka, zaś Wiśniewski jest utrzymywany na emeryturze przez anonimowego Majewskiego, którego na oczy nie widział. Zamiast pomagać sobie w ramach rodziny czy przyjaciół, dbać o siebie samemu i brać osobistą odpowiedzialność za własny byt, robi się z nas niewolników na garnuszku innych niewolników. Nadzorca w tym systemie pobiera sowitą działkę, tylko za to, że nas zniewolił i w razie nieposłuszeństwa wsadzi do kryminału.
Najsmutniejsze jest to, że zniewolony naród odczuwa wdzięczność wobec nadzorców, o czym świadczy chociażby, cytowana w artykule wypowiedź eksperta Business Centre Club, który martwi się że:
(…) W ten sposób będziemy kosztem społeczeństwa podtrzymywać przy życiu działalności, które nie mają ekonomicznego uzasadnienia. Jeśli firma się nie rozwija, nie osiąga coraz wyższych przychodów, to jaki ma sens podtrzymywać ją kroplówką od państwa?
A przecież to nie państwo podtrzymuje nas kroplówką, lecz my je karmimy krwotokiem własnej pracy, ryzyka, przedsiębiorczości! Im więcej pieniędzy zostaje w naszej dyspozycji, tym lepiej dla wszystkich. Dlatego, martwić się trzeba podtrzymywaniem systemu, który już niedługo zrobi z nas bankrutów.
(jmf)
Kiedy wprowadzą te fajowe zasady? Bo aktualnie zastanawiam się, czy jechać do ojczyzny Krecika, czy może zaczekać na ten niesamowicie tani ZUS.
Nie wiem gdzie znajduje się ojczyzna Krecika, jeśli jednak nie jest to kraj dziadów, to śmiało jedź. Zanim tutaj dojdzie do zmiany na korzyść, poleje się krew.