W dobie wysokich podatków, utrata każdej jednostki dochodu, to ogromna strata na zdolności wyboru, czyli ograniczenie wolności.
red. Milion plus
Czy można porównać wartość bogactwa na przestrzeni czasu? Można. Natknąłem się niedawno na pewien zabawny tekst, którego autor zastanawia się, kto w dziejach ludzkości był najlepiej opłacanym sportowcem?
Większości z nas przychodzą do głowy nazwiska takich znanych atletów, jak golfista, Tiger Woods, koszykarz, Michael Jordan, czy futbolista amerykański, Cam Newton. Niestety, to nie oni. Periodyk amerykański, Lampham’s Quarterly podaje[1], że tytuł najbogatszego sportowca wszechczasów należy do Gajusza Apulejusza Dioklecjana, zawodnika startującego w wyścigach rydwanów starożytnego Rzymu. Porównując wartość jego nagród z wynagrodzeniem rzymskiego żołnierza i ekstrapolując je do wynagrodzenia otrzymywanego przez współczesnych nam żołnierzy, autor dochodzi do dość nieprawdopodobnej we współczesnych czasach kwoty 15 miliardów dolarów!
Załóżmy nawet, że jest to wyliczenie prawidłowe, czyli, że Dioklecjan byłby dziś bogatszy od Elona Muska, Erica Schmidta, czy Ralpha Laurena. Tymczasem, Dioklecjan na współczesne mu standardy byłby raczej człowiekiem ubogim i całe to porównanie nie ma większego sensu. Podobnie, jak nie ma sensu nominalne porównywanie kwot w dolarach i ich wartości na przestrzeni czasu. Im dłuższego okresu czasu ono dotyczy, tym mniej sensu ma. Powodem tego paradoksu jest fakt, że bogactwo nie jest po prostu ilością pieniędzy na koncie bankowym, lecz ilością tego, co można za te pieniądze kupić.
Porównajmy zamożność człowieka zamieszkującego bezludną wyspę i posiadającego miliard dolarów z bogactwem mężczyzny, który wybrał się do sklepu Walmart mając w kieszeni 100 dolarów. Rzecz jasna, ów mężczyzna, mimo iż ma przy sobie znacznie mniejszą kwotę, jest bogatszy, gdyż swoje pieniądze może wymienić na wiele różnych towarów. Człowiek, który może wydawać swoje pieniądze na towary jest bogatszy od tego, który ma tylko pieniądze.
Dioklecjan jest właśnie człowiekiem wyrzuconym na bezludnej wyspie. Przecież on też nie miał ani klimatyzacji, ani samochodu, nie miał dostępu do Internetu, możliwości korzystania z antybiotyków czy słuchania muzyki rockowej. Nie mógł oglądać filmów, zjeść Big Maca, wypić Coca¬Coli, zagrać w Star Wars, czy poczuć w ustach rześkiego smaku pasty Colgate. Według współczesnych nam standardów, Dioklecjan był nędzarzem. Analogicznie, dzisiejsi nędzarze, żyjący poniżej minimum socjalnego, byliby według standardów starożytnego Rzymu krezusami.
Czym jest dobrobyt?
Nie chodzi mi tutaj o to, by minimalizować znaczenie ludzi ubogich, lecz jedynie o definicję tego terminu. Pragnę, aby każdy człowiek nie tylko posiadał zdolność przetrwania, lecz aby cieszył się życiem w dobrobycie. Jednakże w dyskusji na temat różnic w dochodach i nierówności bogactwa, i tego jak zmieniały się one z biegiem czasu, zrozumienie rozbieżności między bogactwem rzeczywistym a nominalnym wymaga pewnej perspektywy. Ktoś, kto mieszka w niewielkim, wynajętym mieszkaniu, wyposażonym w centralne ogrzewanie, ciepłą i zimną bieżącą wodę i energię elektryczną służącą do zasilania małego telewizora i czy urządzeń jest bogatszy nawet niż dawni władcy czy monarchowie. Dlatego pytaniem, które powinno zostać zadane nie odnosi się do tego, „w jaki sposób należy wyeliminować nierówności majątkowe i dochodowe dzisiaj?” lecz „co, na przestrzeni ostatnich kilku wieków, spowodowało tak gwałtowny wzrost standardów życia społeczeństwa jako całości?”. Odpowiedź na nie brzmi: akumulacja kapitału, handel międzynarodowy, industrializacja i ogromny rozwój przedsiębiorczości.
Niestety te wspaniałe mechanizmy wzrostu gospodarczego oskarżane są równie często o „wywołanie ubóstwa[2]„oraz stworzenie (nominalnej) nierówności w dzisiejszych dochodach. Nawiasem mówiąc, nierówności w dochodach, a także w poziomie bogactwa mają dla gospodarki rynkowej i rozwoju duże znaczenie. Każda transakcja wymiany rynkowej obejmuje stronę, która rozstaje się z częścią swych pieniędzy, oraz drugą stronę, która tę samą kwotę dobrowolnie otrzymuje. Narzucenie pełnej nierówności w dochodach oznaczałoby zakaz wymiany handlowej, czy może poprawniej: gdyby nie handel i wymiana mielibyśmy do czynienia z trwałą nierównością. Handel poprzez porównywanie cen prowadzi do ich wyrównywania, a tym samym do wyrównania rozpiętości w dochodach.
Tym niemniej można wskazać kilka istotnych przyczyn powstawania skrajnej nierówności w dochodach. Pośród najważniejszych nich, Richard Cantillon[3] wymienia skutki ekspansji monetarnej (podaży pieniądza), w trakcie której ktoś, kto znajduje się bliżej źródła nowych pieniędzy wzbogaca się kosztem tych, którzy te pieniądze otrzymują jako ostatni. Powodem tego zjawiska jest opóźnienie czasowe pomiędzy wzrostem cen a wzrostem dochodów, innymi słowy pieniądz nie jest neutralny z punktu widzenia miejsca i czasu jego zarabiania. Było to jedno z kluczowych spostrzeżeń Ludwiga von Misesa, który zauważył, że[4] ekspansji monetarnej towarzyszy powstawanie większych nierówności w dochodach nominalnych i realnych, w stosunku do nierówność jaka panowałaby gdyby do sztucznego wzrostu podaży pieniądza[5] nie doszło. Fałszerze pieniędzy, zanim zostaną przyłapani na przestępstwie i skazani, są w stanie zgromadzić (kupić) za nie dużą ilość towarów. Tym bardziej, gdy im się poszczęści i nie zostaną schwytani.
Efekt Cantillona tłumaczy, dlaczego pięć z sześciu najbogatszych (jak chodzi o wielkość dochodu w przeliczeniu na gospodarstwo domowe) powiatów Stanów Zjednoczonych należy do aglomeracji waszyngtońskiej Dystryktu Columbia. Podobnie zresztą jest w Polsce, gdzie najbogatsze gminy znajdują się na terenie Warszawy, a pośród pięciu najbogatszych powiatów kraju aż trzy znajdują się wokół stolicy (piaseczyński, kozienicki, Nowy Dwór Mazowiecki).
Prawdziwe bogactwo nie zawiera się w ilości pieniędzy, jakie mamy w banku czy w innych instytucjach finansowych, lecz pochodzi z produkcji. Porównywanie bogactwa ludzi współczesnych z bogactwem krezusów starożytnych może być zajęciem interesującym, czy wręcz zabawnym, nie jest na pewno dobrą miarą postępu i wzrostu gospodarczego. Bogactwo to nie pieniądze. Nominalne bogactwo nie może być miarą dobrobytu. Dzięki rozwojowi technologii i przedsiębiorczości, dostępne dzisiaj dobra i usługi przewyższają wartością wszystko to, co Dioklecjan mógł sobie wyobrazić.
Zacienione punkty na mapie mediany 100 najbogatszych powiatów w USA. Są to przeważnie miejsca, w których powstaje produkcja.
Jonathan Newman jrnewma1@gmail.com
www.mises.org
[1] http://www.laphamsquarterly.org/roundtable/greatestalltime
[2] https://twitter.com/PerBylund/status/665900726388785153
[3] Richard Cantillon (1680-1734), wybitny, francusko-irlandzki teoretyk ekonomii.
[4] https://mises.org/library/notionneutralmoney. W kolejnych odcinkach bloga postaramy się niektóre z ważniejszych odkryć teoretycznych ekonomii przedstawić. Uważamy bowiem, że znajomość fundamentów ekonomii pomaga w bogaceniu się. Człowiek przedsiębiorczy, czy doświadczony wie, jak osiągnąć dany cel materialny. Dużo łatwiej osiąga ten cel, znając mechanizm, który go do celu doprowadził.
[5] Chodzi o to, że w warunkach ekspansji monetarnej, czyli emisji pieniądza dokonywanej przez bank centralny dla poprawienia kondycji gospodarki (np. wszystkie QE, czy inne sposoby sztucznego zwiększania podaży pieniądza, ci, do których pieniądze docierają najpierw ( pracownicy administracji państwowej, policja, wojsko etc.), mogą je wydać po obowiązujących cenach. Ci, do których pieniądze te dotrą w drugiej, trzeciej kolejności – we związku z przyrostem podaży pieniądza wywołanym wspomnianą ekspansją – muszą za towary płacić więcej – przyp. tłum).