Propozycja emitowania przez bank centralny pieniądza elektronicznego, jaką wysunęli Michael Bordo i Andrew Levin w artykule „Central Bank Digital Currency and the Future of Monetary Policy”, może skutkować dalej idącymi dla gospodarki pozytywnymi efektami, aniżeli przewidują to sami autorzy. Ich zdaniem powinno to przede wszystkim wyeliminować konieczność stanowienia dodatniego celu inflacyjnego, a ponadto wspierać transparentność bilansów banków. Prawdopodobnie autorzy w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, że gdyby bank centralny stał się wyłącznym emitentem pieniądza elektronicznego, co musiało by skutkować absolutnym pozbawieniem banków komercyjnych prawa do kreacji pieniądza kredytowego oraz jego „emisji” w depozytowej postaci, to nastąpiłaby głęboka rewolucja w oddziaływaniu systemu pieniądza elektronicznego przede wszystkim na gospodarkę realną, ale nie tylko: uprościłaby również sferę finansową, która stałaby się nareszcie transparentna i naprawdę zrozumiała nie tylko dla profesjonalnych finansistów, ale też dla szerokiego ogółu użytkowników pieniądza oraz pochodnych instrumentów.
Jest powszechnie znana i często powtarzana wypowiedź Miltona Friedmana, że „Inflacja jest zawsze i wszędzie zjawiskiem pieniężnym”. Niestety, jak dotąd nie zdiagnozowano wszystkich przyczyn, które powodują i wywołują inflację. Toteż wszelkie wysiłki w tym obszarze ograniczają się do działań ex post, czyli do zwalczania już występującej inflacji lub w najlepszym razie do ograniczania, zduszania jej występującej i narastającej tendencji oraz potencjalnego wzrostu. Właśnie takim „narzędziem” jest wyznaczanie, stanowienie przez bank centralny „dodatniego celu inflacyjnego”. Cel ten jest realizowany poprzez oddziaływanie na tempo wzrostu podaży pieniądza. Gdy inflacja wzrasta ponad dopuszczalnie przyjęty wskaźnik, to bank centralny uruchamia instrumenty, przy pomocy których stara się odpowiednio obniżyć stopę wzrostu podaży na rynek nowego pieniądza emitowanego dodatkowo przez bankowość komercyjną, która kreuje dodatkowy nowy pieniądz przez udzielanie kredytów, dla których nie ma pokrycia w terminowych lokatach oszczędnościowych. Tymczasem istotne przyczyny inflacji są de facto zawarte w tym akceptowanym i praktykowanym systemie kredytowej kreacji pieniądza oraz kanałów jego wtłaczania do obiegu. Chociaż formalnymi emitentami kredytowego pieniądza są banki komercyjne, to jednak faktycznymi jego kreatorami są kredytobiorcy. Bank bowiem może stworzyć pieniądz depozytowy w postaci zapisu na rachunku klienta dopiero wówczas, gdy zaciągnie on odpowiedniej wartości kredyt. Bez zaciągniętego wcześniej kredytu bank nie może stworzyć ani jednej złotówki nowego pieniadza!
Pomimo dokonującej się koncentracji oraz systematycznego wzrostu rozmiarów i wartości działających instytucji finansowych indywidualna bankowość działa w dużym rozproszeniu oraz w sposób wysoce nieskoordynowany. Również podmioty korzystające z usług bankowych mają dużą swobodę w sposobie wykorzystywania nie tylko własnych środków finansowych zgromadzonych na rachunkach bankowych, ale również i tych pozyskanych z zaciągniętych kredytów. Dysponent środków pieniężnych może je bowiem wykorzystać według własnego uznania: na wydatki konsumpcyjne, na inwestycje, czy też na cele spekulacyjne. Bank udzielający kredytu bardziej nie chce, aniżeli nie może dopilnować, aby kredyt zaciągnięty na określony cel był w całości wykorzystany na jego sfinansowanie. Bank najbardziej interesuje to, czy i na ile kredytobiorca zabezpiecza obsługę zaciągniętego kredytu.
Jeżeli kredytobiorca inwestuje pożyczony kapitał w dziedzinę, w której powstała i narasta bańka spekulacyjna, to istnieje nie tylko w pożyczającym banku ale i powszechne przekonanie, że inwestowanie w tę dziedzinę środków pieniężnych jest celowe bo bardzo efektywne. Albowiem zainwestowany tam kapitał daje ponad przeciętnie wysoką stopę zwrotu. Nie dostrzega się jednak, czy też nie chce się widzieć, że owa wysoka efektywność inwestycji nie jest uwarunkowana kształtowaniem się rozwoju naturalnego popytu, a popytem spekulacyjnym, którego tworzy i pobudza kreacja dodatkowego kredytowego pieniądza!
Podaż kredytowego pieniądza jest elastyczna, uzależniona od popytu, jakiego podmioty gospodarcze zgłaszają na kredyty. Jeżeli znaczna część kredytobiorców lokuje pożyczane środki pieniężne w bańkę spekulacyjną, to nawet gdy kredytujący ich bank zaczyna podnosić stopę oprocentowania kredytów, to nie zniechęci to do dalszego zaciągania kredytów i inwestowania w bańkę dopóty, dopóki wzrastająca stopa zwrotu z kapitału będzie kształtowała się wyżej od stopy oprocentowania udzielanych kredytów. Ponieważ na „wolnym” rynku kapitałowym istnieje ostra konkurencja, to żaden prywatny bank nie jest zainteresowany, aby tę „radosną bo nadzwyczaj intratną dochodowość” przerwać poprzez podniesienie stopy procentowej co najmniej do poziomu stopy zwrotu, jaką dają pożyczane pieniądze, które są inwestowane w bańkę.
Toteż, żeby zlikwidować wysoce napuchniętą bańkę spekulacyjną, musi wkroczyć bank centralny i podnieść odpowiednio stopę dla tworzenia pieniądza bazowego dla banków komercyjnych i w ten sposób przyhamować ich nadmierną aktywność w zakresie udzielania dodatkowych kredytów i tworzenia pieniądza depozytowego. Ale jest to przysłowiowe strzelanie z armaty do komara! Albowiem podniesienie stopy procentowej przez bank centralny skutkuje też jeszcze wyższym podniesieniem oprocentowania kredytów dla podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych. Udziałowcy prywatnych banków oczekują bowiem zysków i dywidend od swych kapitałów. Dlatego bankowość prywatna nie może udzielać kredytów według niższej stopy, od stopy według której pozyskuje depozyty. Gdy działalność kredytowa nie przynosi bankowi dochodów netto, to bank przestaje w ogóle udzielać kredyty.
W aktualnym systemie kreacji pieniądza kredytowego, kiedy następuje spadek popytu na kredyty, skutkuje to automatycznie spadkiem wzrostu popytu na towary. Ponieważ uruchomione w pomyślnej koniunkturze nowe procesy produkcyjne w gospodarce realnej nadal dostarczają na rynek wzrastającą podaż towarów, nie mogą być one upłynniane, sprzedawane po stałych cenach. Zgodnie z podstawowym w nauce ekonomii prawem popytu i podaży, gdy wzrasta podaż szybciej od popytu, ceny towarów spadają.
Nie wszyscy są świadomi faktu, że każdy spadek tempa wzrostu popytu na towary w stosunku do tempa wzrostu ich podaży, może przerodzić się w ogólną recesję i całą gospodarkę pogrążyć w kryzysie. Dlaczego? Otóż, w warunkach dokonującego się i systematycznie wdrażanego postępu pracooszczędnego może powstać też taka sytuacja, że wystąpi tzw. bezrobocie technologiczne, wynikające z tego, że z modernizowanych zakładów będzie eliminowane więcej zatrudnienia od angażowanego w nowoinwestowanych przedsiębiorstwach. W konsekwencji powoduje to ogólny spadek wartości popytu konsumpcyjnego i spadek cen. Przy czym spadek cen przekłada się nie tylko na sam spadek zysków, ale również na dalszy spadek zatrudnienia i jeszcze głębszy spadek popytu. Dzieje się tak dlatego, ponieważ przedsiębiorstwa produkują w warunkach zróżnicowanych poziomów kosztów. Najniższy poziom kosztów produkcji mają przedsiębiorstwa wyposażone w najnowocześniejsza technikę. Przedsiębiorstwa, które eksploatują starą technikę mają wysokie jednostkowe koszty produkowanych wyrobów. W warunkach krańcowych jednostkowe koszty produkcji są równe cenom sprzedaży wyrobów. W przedsiębiorstwach, które mają niskie koszty i realizują wysokie zyski, spadek popytu, gdy spadną ceny, spowoduje jedynie odpowiednie obniżenie się zysków. Natomiast w przedsiębiorstwach, które produkują w warunkach wysokich kosztów krańcowych, każdy spadek cen powoduje straty, które prowadzą do niewypłacalności i bankructwa. Właśnie takimi rezultatami skutkuje, bo musi też skutkować, gdy bank centralny podnosi stopę procentową, aby „ochłodzić rozgrzaną koniunkturę”, czy też „rozbić bańkę spekulacyjną”.
Otóż, gdyby wyłącznie bank centralny emitował pieniądz elektroniczny i pieniądz ten byłby wtłaczany do obiegu jedynie poprzez finansowanie wydatków budżetowych państwa w odpowiednio ograniczonych rozmiarach, ściśle dostosowanych do wartości nadwyżki podaży, jaką dostarcza na rynek gospodarka znajdująca się w fazie zrównoważonego wzrostu, to wtedy istniałoby ograniczenie budżetowe, które byłoby określone wartością emitowanego pieniądza elektronicznego. Żadna bańka spekulacyjne nie mogłaby być podsycana i się rozwijać przy pomocy kredytów dodatkowo kreowanych i wykorzystywanych na cele spekulacyjne. Nawet gdyby spekulanci próbowali tworzyć bańki spekulacyjne w jakichkolwiek dziedzinach działalności gospodarczej, to ograniczenie budżetowe, jakie dawałaby odpowiednio regulowana emisja pieniądza elektronicznego, w końcu prowadziłoby do rozpłynięcia się każdej bańki.
Bańka spekulacyjna tylko tym różni się od piramidy finansowej, że jest tworzona z inwestowania w nią rzeczowego kapitału, a piramida finansowa z inwestowania kapitału pieniężnego. Gdy pada piramida finansowa, szkodę ponoszą tylko ci, którzy zainwestowali w nią swoje środki finansowe. Natomiast, gdy pęka bańka spekulacyjna, szkodę ponosi cała gospodarka, albowiem zainwestowany w nią kapitał jest inwestycją chybioną, utratą zawsze znajdujących się w ograniczonych rozmiarach realnych środków produkcji, które, gdyby zostały zainwestowane w dziedziny, na które istnieje potencjalny popyt, przyniosłyby dodatkowy wzrost społecznego dochodu. LO