Nie masz talentu przedsiębiorczego? Nie umiesz zarabiać dużych pieniędzy? To żadna przeszkoda. Jeśli naprawdę tego chcesz, ty też możesz zostać milionerem. Nie wierzysz? Przeczytaj!
Poniżej podaję listę firm, głównie amerykańskich, co nie znaczy, że ich twórcy byli Amerykanami. Pośród założycieli tych korporacji byli bowiem przedstawiciele 40 krajów, w tym także z Polski. W każdym razie, tym, co łączyło większość tych ludzi był fakt, że swój pomysł dopracowali i ogłosili światu w Dolinie Krzemowej, lub jednym z wielu innych centrów/hubów start-upowych Stanów Zjednoczonych: American Underground: Raleigh-Durham, North Carolina; Galvanize: Denver, Colorado & San Francisco, California;
The Capital Factory: Austin, Texas. The Entrepreneur Center: Nashville, Tennessee; 1871: Chicago. Illinois, i wielu innych, które znajdziecie na google.com.
To żadna rewelacja. Każde dziecko dziś wie, że jeśli masz pomysł i chcesz się znaleźć w gronie wybrańców biznesu high tech musisz się udać do Ameryki, bo tam się wszystko dzieje.
Oto fragment zapowiedzianej listy (nie wszystkie spółki są publiczne):
Equifax (EFX) (346%)
Google (GOOG) (388%)
JM Sucker (SJM) (261%)
Las Vegas Sands (LVS) (603%)
ResMed (RMD) (251%)
Taser International (TASR) (360%)
Orbotix (288%)
Universal Electronics (UEIC) (338%)
Grainger (GWW) (202%)
Herbalife (HLF) (598%)
Indexx Labs (IDXX) (411%)
Oblong (505%)
Iridex (IRIX) (1579%)
iRobot (IRBT) (256%)
Johnson Controls (JCI) (146%)
Cigna (CI) (700%)
Copart (CPRT) (261%)
Cynosure (CYNO) (445%)
Vascular Solutions (VASC) (348%)
VMWare (VMW) (146%)
Green Mountain Coffee Roasters (GMCR) (1078%)
Przy nazwie firmy podaję w nawiasie rentowność, jaką inwestycje te osiągnęły w okresie od 1 – 11 lat. Wprawdzie większość z nich to start-upy, nie znaczy wcale, że trzeba było je nabyć w chwili formalnego powstania spółki, czy nawet w momencie jej debiutu na NASDAQ lub jakiejś innej giełdzie. Jak chodzi o ścisłość, człowiek, który mi tę listę udostępnił, przed debiutem zainwestował w 5 spółek, w dniu debiutu kupił dwie, z czego jedna upadła po 3 latach. Gros swoich lokat starał się jednak kupować jak najbliżej dnia wejścia ich na giełdę. I chociaż znaczna część spółek nie osiągała jakichś spektakularnych wyników, a kilka z nich upadło w czasie kryzysu dot.com czy w trakcie krachu Lehman Brothers, co więcej, inwestor popełniał błędy sprzedając/kupując za wcześnie lub za późno, średnia rentowność jego inwestycji wynosi na przestrzeni 17 lat ok. 127 proc. rocznie.
Jak to możliwe?
W obecnych czasach osiągnięcie takiego zwrotu na inwestycji wydaje się prawie niemożliwie. Rynek akcji jest przegrzany, średni wskaźnik ceny akcji do przynoszonego przez nią zysku (P/E) dla akcji z indeksu S&P 500 zbliża się powoli do 26, dla Russell 2000 sięga 76, zaś w grupie akcji technologicznych nierzadko przekracza 100. Mimo iż od kilku lat rynek amerykański ewidentnie znajduje się w fazie bańki spekulacyjnej – mój informator i mentor nie wydaje się tym faktem speszony:
– Jeśli stosujesz moją metodę, ty też możesz zarabiać 100 procent i więcej rocznie.
Zanim opowiem o tej metodzie, kilka słów o tajemniczym inwestorze. Na imię ma Jimmy. Jimmy nie jest ani Geniuszem biznesu? Maklerem? Ani tym bardziej analitykiem giełdowym. Skądże znowu. Nie jest nawet przedsiębiorcą. Z zawodu biolog. Przez lata pracował, jako dziennikarz sportowy, potem znalazł wprawdzie pracę jako informator giełdowy, ale polegała ona na bezmyślnym przepisywaniu aktualności serwisu Bloomberga i Nikkei. Zresztą, pismo, które go w tym celu zatrudniło, wkrótce zbankrutowało, więc nie miał nawet szansy, by się czegoś nowego nauczyć.
I wtedy Jimmy zainteresował się żeglarstwem. Właścicielem i kapitanem yachtu, na którym w San Diego praktykował był człowiek, który spędził w Sillicon Valley prawie ćwierć wieku. W czasie jednego z rejsów Jimmy zapytał go przy piwie, czy normalny facet – taki jak Jimmy – bez talentu przedsiębiorczego, wykształcenia ekonomicznego, czy informatycznego może zrobić majątek na inwestowaniu w akcje?
– Oczywiście! – odpowiedział kapitan.
– W jaki sposób? – spytał Jimmy.
W odpowiedzi, otrzymał od kapitana książkę Brada Felda o społecznościach start-upowych, z sugestią, by ją wnikliwie przeczytał, a będzie wiedział, to co chce wiedzieć. Jimmy przeczytał, ale niczego to nie zmieniło. Potem przeczytał drugi raz. Trzeci. Bez zmian. Postanowił w końcu polecieć do Kolorado, gdzie pracował autor książki i zobaczyć taką społeczność z bliska. Książka okazała się znakomitym przewodnikiem. Dzięki niej poznał kilka grup pracujących nad ciekawymi pomysłami. w dwa zainwestował. W pierwszym roku zarobił blisko 1000 procent. Miał już prawie 40 tysięcy, było czym inwestować.
Od tego momentu śledzi losy kilku społeczności start-upowych w Dolinie Krzemowej USA, w Chicago, Izraelu, a ostatnio także w Charkowie na Ukrainie. Dzięki temu, że wie odpowiednio wcześnie o pojawiających się nowinach, może się przygotować i gdy pojawia się debiut (IPO) albo inna możliwość wejścia w rolę inwestora, robi to. Jimmy ma dzisiaj 43 lata. Od 16 lat, gdy wystartował nie pracuje zawodowo. Zaczynał inwestować z kwotą 4 tysięcy dolarów (ok. 15 tys. zł). Nie prowadzi żadnego biznesu. Jest wart 76 mln dolarów i pod żadnym względem nie różni się niczym od przeciętnego Kowalskiego. Ilu z czytających ten tekst stać na to samo? Tym bardziej, że książkę Brada Felda „Społeczności start-upowe”, będącą przewodnikiem po branży high tech, można kupić w każdej księgarni większych polskich miast. i tak po nitce do kłębka…
Jan M Fijor
Milionerstwo.pl
Blog Milion plus