Klimatyczny terror. Ułamany kij hokejowy (III)

Od milionerstwo.pl:

Autor niniejszego eseju, David Stockman, to wieloletni kongresmen amerykański, później członek gabinetu Ronalda Reagana odpowiedzialny za politykę budżetową.  Stockman jest  uznawany za twórcę fundamentów reaganomiki, która postawiła gospodarkę USA, po kilkunastu latach głębokiego kryzysu, na nogi.  David Stockman pracował przez wiele lat na Wall Street, następnie zarządzał potężną korporacją, od kilku lat prowadzi blog davidstockmanscontracorner.com.  Jest też autorem dzieła z historii gospodarczej USA p.t. Wielka Deformacja (Warszawa, Fijorr Publishing). Oryginał niniejszego tekstu opublikowany został w listopadzie 2021 na portalu: www.internationalman.com

Badania geologiczne i paleontologiczne w przeważającej mierze dowodzą, że dzisiejsza średnia temperatura Ziemi wynosząca około 15 stopni C i stężenie CO2 na poziomie 420 ppm nie są  żadnym powodem do niepokoju. Nawet jeśli pod koniec stulecia temperatura na globie wzrośnie do około 17-18 stopni C, a zawartość dwutlenku węgla do poziomu 500-600 ppm, może to, co najmniej, utrzymać lub poprawić los ludzkości.

W końcu wszystkie ważniejsze wybuchy i zrywy cywilizacyjne ostatnich 10 000 lat miały miejsce równomiernie w czerwonej części poniższego wykresu. Należą do nich, wspomniane powyżej, cywilizacje rzeczne, epoka minojska, epoka grecko-rzymska, rozkwit średniowieczny oraz rewolucje przemysłowe i technologiczne obecnej epoki. W tym samym okresie miało miejsce kilka powrotów do wieków mrocznych, odbyło się to wtedy, gdy klimat stawał się zimniejszy (kolor niebieski).

I to jest przecież logiczne; kiedy jest cieplej i wilgotniej, sezony wegetacyjne są dłuższe, a plony lepsze – i to niezależnie od technologii, czy praktyk rolniczych, dominujących w danym momencie. Ocieplenie jest również lepsze dla zdrowia ludzi i społeczności — większość śmiertelnych plag w dziejach ludzkości miała miejsce w klimatach chłodniejszych; wydarzyła się wtedy m.in. dżuma, która w latach 1344–1350 pochłonęła niemal połowę populacji Europy.

Tymczasem narracja na temat kryzysu klimatycznego, cały ten pseudonaukowy bełkot powołujący się na naukę, przy pomocy dwóch zwodniczych chwytów, zaprzecza historii antropogenicznego globalnego ocieplenia (AGW) i ją tym samym unieważnia.

Po pierwsze, ignoruje ona całą przedholoceńską historię planety (ostatnie 10000 lat), mimo że nauka pokazuje, iż przez ponad połowę z ostatnich 600 milionów lat globalne temperatury mieściły się w zakresie 25 stopni C, lub na poziomie wyższym od obecnego o 67 procent, przewyższając znacznie wszystko to, co prognozują obecne, najbardziej nawet niestabilne i błędne modele klimatyczne alarmistów. Ale, tym, co akurat jest najważniejsze, to fakt, że pomimo tych katastrofalnych oczekiwań, planetarne systemy klimatyczne nie wpadły w pętlę zagłady spowodowaną nieludzkimi upałami, które powinny przecież doprowadzić do stopienia się planety – nawet największe ocieplenie zawsze było hamowane i odwracane przez potężne siły równoważące. Sfałszowano nawet historię tego, do czego przyznają się sami sygnaliści klimatyczni. Bzdurą bowiem są rzekomo niebezpiecznie wysokie poziomy temperaturowe z ostatnich 1000 lat, gdyż wykresy temperatury do 1850 roku były płaskie. Konkretnie, chodzi o pokazany w części II tak zwany kij hokejowy. Jak widać kończy on się po roku 1850 r., rzekomo niebezpiecznie wysokim wzrostem temperatury. To kompletna bzdura! Ten konstrukt intelektualny alarmistów, wyprodukowany przez IPCC (Międzynarodowy Panel ds. Zmian Klimatu), ma służyć obaleniu faktów dowodzących, że temperatury w przedindustrialnym świecie średniowiecznego okresu ciepłego (1000 – 1200 ne) były w rzeczywistości…wyższe niż obecnie.

Po drugie, fałszywie twierdzi się, że globalne ocieplenie jest ślepą uliczką prowadzącą do wzrostu stężenia gazów cieplarnianych (GHG), a zwłaszcza CO2, powodując ciągłą kumulację i wzrost bilansu cieplnego Ziemi. Prawda jest taka, że ​​wyższe stężenia CO2 są  k o n s e k w e n c j ą,  produktem ubocznym, a nie sprawcą,  czyli przyczyną obecnych, naturalnie rosnących temperatur!

„Anulowanie” fragmentu historii planety neutralizuje rzekomo szkodliwe wpływy  samego CO2. Otóż, w okresie Kredowym, pomiędzy 145 a 66 milionami lat temu naturalny eksperyment niejako rozgrzeszył oczernianą przez alarmistów cząsteczkę CO2. We  wspomnianym okresie doszło do drastycznego, globalnego wzrostu temperatury z 17 do 25 stopni C – a więc do poziomu znacznie przekraczającego wszystko to, co kiedykolwiek przewidują współczesne Wyjce Klimatyczne. Okazało się, że CO2 nie tylko nie był winowajcą ocieplenia. ale według danych naukowych, stężenie CO2 znajdującego się w otoczeniu, podczas tej, trwającej 80 milionów lat ekspansji, spadło z 2000 ppm do 900 ppm w przededniu Wielkiego Wymierania 66 mln lat temu.

Można by pomyśleć, że tak potężne zjawisko, taka naturalna korekta skłoni łowców czarownic od CO2 do zaprzestania swej krucjaty. Tak się jednak nie stało. Oznaczałoby to bowiem kapitulację całego ruchu i konieczność rezygnacji z tego, o co tak naprawdę, w całym tym zamieszaniu związanym ze zmianami klimatycznymi chodzi. Pokazuje ono bowiem, że alarmistom nie rozchodzi się o żadną naukę, ludzkie zdrowie i nasze dobre samopoczucie, czy nawet o przetrwanie planety Ziemia, lecz tylko i wyłącznie o ferment polityczny: o znalezienie przez klasę polityczną oraz współpracujących z nią aparatczyków, usprawiedliwienie dla nowych haraczy i wymówki do powiększania władzy państwowej kosztem wolności obywateli.

Nie ulega kwestii, że narracja o zmianie klimatu jest rodzajem zrytualizowanej mantry politycznej, która jest ciągle wymyślana przez klasę polityczną i stałą nomenklaturę nowoczesnego państwa – profesorów, think-tanków, NGO-sów, lobbystów, karierowiczów i  aparatczyków, oraz urzędników – w celu skumulowania w ich rękach władzy państwowej i kontroli nad obywatelami. Parafrazując wielkiego Randolpha Bourne’a, wymyślanie rzekomych wad kapitalizmu – takich jak skłonność do spalania zbyt dużej ilości węglowodorów – jest zdrowiem państwa. Skutkiem tego, fabrykowanie fałszywych problemów i zagrożeń, które rzekomo można rozwiązać jedynie przez twardą interwencję państwa, stało się modus operandi klasy politycznej, która uzurpuje sobie coraz większe prawo kontroli nad współczesną demokracją.

Jednakże, rządzące nami elity tak przywykły do niezakłóconego poczucia sukcesu, że stały się niechlujne, powierzchowne, nieostrożne i nieuczciwe. Przykładowo, w chwili, gdy pojawia się letnia fala upałów, te naturalne zjawiska pogodowe, wkomponowywane są absurdalnie w mantrę globalnego ocieplenia, którą ku uciesze roztropniejszej części społeczeństwa, dziennikarze głównego nurtu medialnego  bez zastanowienia powtarzają.

To całe bicie piany nie ma absolutnie żadnych podstaw naukowych. W rzeczywistości amerykańska NOAA (Krajowa Administracja d/s Oceanów i Atmosfery) publikuje indeks fali upałów oparty na przedłużonych skokach temperatury, które trwają dłużej niż 4 dni i które według danych historycznych powinny występować raz na 10 lat. Jak widać na poniższym wykresie, jedyne prawdziwe skoki upałów, jakie mieliśmy w ciągu ostatnich 125 lat, to fale upałów w na równinie Dust Bowl w latach 30. XX wieku. Częstotliwość skoków mini-fal upałów od 1960 r. w rzeczywistości nie jest większa niż w latach 1895-1935.

Podobnie, wystarczy jeden dobry huragan Cat 2, by alarmiści klimatyczni wyruszają na wyścigi, głośno złorzecząc na temat AGW. Oczywiście ignorują przy tym całkowicie własne, pochodzące z NOAA dane zawarte w tzw. zwanym indeksie ACE (zakumulowana energia cyklonu).  Indeks ten został po raz pierwszy opracowany przez znanego eksperta od tornad i huraganów, profesora Uniwersytetu Stanowego Kolorado, Williama Graya. Wykorzystuje on obliczenia maksimów cyklonu tropikalnego mierzone co sześć godzin. Ta ostatnia wartość jest następnie mnożona przez siebie w celu uzyskania wartości indeksu i akumulowana dla wszystkich burz dla wszystkich regionów, aby uzyskać wartość indeksu dla danego roku, jak pokazano na wykresie obok, dla ostatnich 170 lat (niebieska linia to siedmioletnia średnia krocząca).

Autor ma szczególny szacunek dla wiedzy Williama Graya. W pewnym okresie zajmowałem się bowiem firmą inwestycyjną, Property-Cat, która była bardzo ryzykownym biznesem ubezpieczania od ekstremalnych szkód wywołanych przez silne huragany i trzęsienia ziemi. Prawidłowe ustalenie aktualnej składki takiego ubezpieczenia nie było łatwe; przy jej wyliczaniu nasi aktuariusze polegali przede wszystkim na analizach długoterminowych, bazach danych i prognozach profesora Graya.

Oznacza to, że ubezpieczenie wartości setek miliardów dolarów opierało się wtedy i nadal opiera na pomiarach ACE, jako kluczowym szacunku ryzyka. Jeśli przyjrzeć się 7-letniej średniej kroczącej (niebieska linia) na wykresie, to oczywiste jest, że ACE było równie wysokie lub wyższe w latach 50. i 60. jak dzisiaj i że to samo dotyczyło końca lat 30. i Okresy 1880–1900.

Zbiorczy indeks wszystkich burz jest najobszerniejszą miarą, jaka dzisiaj istnieje.  Jednakże na wypadek wątpliwości, istnieją trzy panele ilustrują zachowanie się huraganów na poziomie pojedynczych burz. Różowa część słupków przedstawia liczbę sztormów o dużym natężeniu czyli Cat. 3–5, podczas gdy część czerwona przedstawia liczbę sztormów o Cat. 1–2, zaś niebieska, to liczba sztormów tropikalnych, które nie osiągnęły intensywności 1 Cat.

Słupki gromadzą liczbę burz w odstępach 5-letnich i odzwierciedlają zarejestrowaną aktywność do roku 1851. Powodem, dla którego przedstawiamy trzy panele – odpowiednio dla Karaibów Wschodnich, Karaibów Zachodnich oraz Bahamów/Turks i Caicos – jest to, że trendy w tych trzy podregiony wyraźnie się między sobą różnią. I to jest dymiący pistolet…

Gdyby globalne ocieplenie generowało więcej huraganów, jak to utrzymuje MSM, wzrost byłby jednolity we wszystkich trzech podregionach – tak jednak nie jest. Na przykład od 2000 roku Wschodnie Karaiby odnotowały niewielki wzrost zarówno burz tropikalnych, jak i huraganów wyższej rangi w porównaniu z danymi za ostatnie 170 lat; Zachodnie Karaiby wcale nie wyróżniały się niczym niezwykłym i faktycznie były znacznie poniżej liczebności w okresie 1880-1920; region Bahamy/Turks i Caicos od 2000 r. był w rzeczywistości znacznie słabszy niż w latach 1930–1960 i 1880–1900. Prawda jest taka, że ​​aktywność huraganów na Atlantyku jest generowana przez warunki atmosferyczne i temperatury oceaniczne we wschodnim Atlantyku i Afryce Północnej. Z kolei duży wpływ na te siły ma obecność El Niño lub La Niña na Pacyfiku. Prąd El Niño zwiększa uskok wiatru nad Atlantykiem, tworząc mniej sprzyjające środowisko dla powstawania huraganów i zmniejszając aktywność burz tropikalnych w basenie Atlantyku. Odwrotnie, La Niña powoduje wzrost aktywności huraganów ze względu na zmniejszenie uskoku wiatru.

Wydarzenia na Oceanie Spokojnym nigdy nie były skorelowane z niskim poziomem naturalnego ocieplenia, które obecnie zachodzi.  Liczba i siła huraganów atlantyckich może również podlegać 50-70-letniemu cyklowi, znanemu jako wielodekadowa oscylacja atlantycka. I znowu,  cykle te nie są związane z trendami globalnego ocieplenia od 1850 roku. Mimo to naukowcy zrekonstruowali aktywność głównych huraganów na Atlantyku z powrotem do początku XVIII wieku (1700) i odkryli pięć okresów średnio 3-5 głównych huraganów rocznie, trwających 40-60 lat, każdy, oraz sześć innych okresów średnio 1,5-2,5 silnych huraganów rocznie, trwających 10–20 lat każdy. Okresy te związane są z dziesięcioletnimi oscylacjami związanymi z napromieniowaniem słonecznym, które jest odpowiedzialne za zwiększenie/osłabienie liczby silnych huraganów o 1 do 2 rocznie, i wyraźnie nie jest produktem AGW.

Co więcej, długoterminowe zapisy aktywności burzowej również wykluczają AGW, ponieważ, przykładowo, przez większość czasu ostatnich 3000 lat nie było żadnej. Jednak według danych zastępczych dla tego okresu pochodzących z przybrzeżnego jeziora na Przylądku Cod, aktywność huraganów znacznie wzrosła w ciągu ostatnich 500–1000 lat w porównaniu z okresami wcześniejszymi. Krótko mówiąc, nie ma powodu, by sądzić, że na te początkowe i długoterminowe trendy wpłynął niewielki wzrost średnich globalnych temperatur po zakończeniu Małej Epoki Lodowcowej (MEL) w 1850 roku.

Tak się składa, że ​​ta sama historia jest prawdziwa w odniesieniu do pożarów – trzeciej kategorii klęsk żywiołowych, którym szczególnie przyglądają się Wyjce Klimatyczne. Jednakże w tym przypadku, czynnikiem,  który zamienił znaczną część Kalifornii w suche składowisko paliwa drzewnego, jest złe zarządzanie lasami, a nie wywołane przez człowieka globalne ocieplenie (AWG).

Nie musicie nam wierzyć na słowo.

Informacja pochodzi z finansowanej przez George’a Sorosa organizacji Pro Publica, która nie jest żadnym prawicowym tworem. Wskazuje ona, że ekolodzy tak bardzo sparaliżowali federalne i stanowe agencje zarządzania lasami, że dzisiejsze niewielkie „kontrolowane podpalenia” to nieskończenie mały ułamek tego, czego dokonała Matka Natura, zanim na scenie pojawiła się pomocna dłoń dzisiejszych, rzekomo oświeconych, władz politycznych.

„Naukowcy uważają, że w prehistorycznej Kalifornii każdego roku paliło się od 4,4 do 11,8 miliona akrów. W latach 1982-1998 zarządcy gruntów agencji w Kalifornii spalili rocznie średnio około 30000 akrów. W latach 1999-2017 liczba ta spadła do 13000 akrów. hektarów. W 2018 r. państwo uchwaliło kilka nowych ustaw mających na celu ułatwienie celowego spalania. Niewielu optymistów uważa, że doprowadzi to do znaczących zmian.

Żyjemy w śmiertelnym zagrożeniu. W lutym 2020 r. Nature Sustainability opublikowało przerażający wniosek: Aby ustabilizować swoją sytuację pożarową – Kalifornia musiałaby spalić 20 milionów akrów lasów– obszar mniej więcej wielkości stanu Maine”.

Krótko mówiąc, jeśli sam nie spalisz martwego drewna, utworzysz wbrew naturze krzesiwo, które pod wpływem  uderzenia pioruna, iskry z nienaprawionej linii energetycznej, czy ludzkiej nieostrożności zamienić się może w szalejące piekło. Oto jak podsumował to zjawisko 40-letni konserwator zabytków i ekspert:

…Jest tylko jedno rozwiązanie, które znamy, ale którego wciąż unikamy. Potrzebny jest nam dobry, porządny pożar, który zmniejszy ten groźny stos…

Ten dramatycznie powiększony ślad obecności człowieka w podatnych na pożary obszarów  leśnych i zakrzewionych, wzdłuż wybrzeży, zwiększa ryzyko wzniecenia pożaru przez człowieka. Tym bardziej, że w latach 1970-2020, populacja Kalifornii prawie się podwoiła, z około 20 milionów do 39,5 miliona osób, z czego prawie cały wzrost dotyczy obszarów przybrzeżnych. W tych warunkach silne, naturalnie występujące w Kalifornii wiatry, które okresowo wznoszą się ponad szczytami, są głównym winowajcą napędzającym i rozniecającymi pożary zainicjowane przez człowieka. Wiatry, Diablo na północym i Santa Anam na południu, mogą rzeczywiście osiągnąć siłę huraganu. Gdy przesuwają się na zachód, wiejąc nad górami Kalifornii, a później w dół w kierunku wybrzeża, nasilają się i ogrzewają. Rozdmuchują one płomienie i niosą żar, który rozprzestrzenia się w postaci pożaru, zanim ktokolwiek zdoła go  powstrzymać.

Wśród innych dowodów na to, że to nie uprzemysłowienie i paliwa kopalne są sprawcami pożarów,  naukowcy podają, że gdy Kalifornia była jeszcze zamieszkana przez społeczności tubylcze, w pożarach lasów trawiło się rocznie ok. 4,5 miliona akrów (ok. 1,8 mln ha). To prawie sześć razy więcej niż w porównaniu z okresem 2010-2019, kiedy w wyniku pożarów lasów płonęło średnio rocznie w Kalifornii zaledwie 775 000 akrów.

Poza niefortunnym zderzeniem wszystkich naturalnych sił klimatu i ekologii z błędną rządową polityką zarządzania lasami i zaroślami, istnieje jeszcze jeden znacznie skuteczniejszy  zapalnik.  Są nim, mianowicie, same Wyjce Klimatyczne, które nie pogodziły się jeszcze z pozornym  tylko absurdem, że wzrastająca temperatura planety dociera do Blue State of California w formie jakiejś szczególnie dotkliwej kary losy. Gdy jednak spojrzymy na tegoroczne dane dotyczące pożarów lasów, okaże się, że z wyjątkiem Kalifornii i Oregonu, lasy USA jako całość doświadczają po 2010 roku rekordowo niewielkich pożarów. Do 24 sierpnia każdego roku, pożarom w Stanach Zjednoczonych ulegało w ciągu 10 ostatnich lat ok. 5,114 mln akrów; w 2020 r. było ich już tylko 3,714 mln akrów, czyli 28 proc. mniej.

Krajowe dane pożarowe od początku roku:

Z powyższego wykresu wynika, że ​​w skali całego kraju w ciągu ostatniej dekady nie doszło do pogorszenia trendu; ogromne oscylacje z roku na rok, napędzane były przez zmieniające się lokalne warunki pogodowe i ekologiczne.  Po prostu nie da się przejść z 2,7 miliona akrów spalonych w 2010 roku do 7,2 miliona akrów w 2012 roku, potem z powrotem do 2,7 miliona akrów w 2014 roku, potem do 6,7 miliona akrów w 2017 roku, a następnie tylko 3,7 miliona akrów w 2020 roku – i nadal się spierać z Klimatycznymi Wyjcami że planeta jest zła.

Jedynym widocznym trendem jest to, że w ostatnich latach średni areał pożarów lasów w Kalifornii  powoli rośnie, za przyczyną opisanej powyżej fatalnej państwowej polityki zarządzania lasami. Ale nawet lekko rosnący trend średniego areału pożarów po roku 1950 , w porównaniu do średnich rocznych areałów z czasów prehistorycznych, które były prawie 6 razy większe niż w ciągu ostatniej dekady, jest wielkości błędu pomiaru i można jego wpływ zaniedbać. Co więcej, łagodnego trendu wzrostowego po roku 1950, jak pokazano poniżej, nie należy utożsamiać z fałszywym twierdzeniem alarmistów klimatycznych, że pożary w Kalifornii „z każdym rokiem stają się coraz bardziej apokaliptyczne”, jak donosił The New York Times. Porównując  ponadprzeciętne spalenia w 2020 r. do roku poprzedzającego (2019), w którym spłonęło zaledwie 280000 akrów w porównaniu z 1,3 miliona i 1,6 miliona odpowiednio w latach 2017 i 2018, oraz średnio 775000 w ciągu ostatniej dekady można łatwo dojść do takich wniosków.

Ten brak korelacji klęsk żywiołowych z globalnym ociepleniem nie jest zjawiskiem wyłącznie kalifornijskim, czy amerykańskim. Jak pokazano na poniższym wykresie, globalny zasięg suszy, mierzony za pomocą pięciu poziomów dotkliwości, przy czym brązowy jest najbardziej ekstremalny, nie wykazał żadnego pogorszenia tendencji w ciągu ostatnich 40 lat.

Globalny zasięg pięciu poziomów suszy, 1982–2012.

To prowadzi nas do sedna sprawy. To znaczy do wniosku, że nie ma żadnego kryzysu klimatycznego, lecz mistyfikacja AGW tak dogłębnie skaziła narrację głównego nurtu i aparat polityczny Waszyngtonu i innych stolic świata, że współczesne społeczeństwo stara się poprawiać sytuację, popełniając na sobie gospodarcze hara-kiri.

Dzieje się tak, ponieważ w przeciwieństwie do fałszywego wniosku, że wzrost zużycia paliw kopalnych po 1850 r. spowodował rozklejenie się planetarnego systemu klimatycznego, nastąpiło ogromne przyspieszenie globalnego wzrostu gospodarczego i dobrobytu ludzi. Jednym z istotnych elementów tego zbawiennego rozwoju jest ogromny wzrost wykorzystania tanich paliw kopalnych służących do napędzania gospodarki.

Trudno o bardziej przekonujący dowód; w erze przedindustrialnej między 1500 a 1870 r. realny globalny PKB pełzał w tempie zaledwie 0,41% rocznie. Natomiast w ciągu ostatnich 150 lat ery paliw kopalnych wzrost globalnego PKB przyspieszał do 2,82% rocznie – czyli jest prawie siedmiokrotnie wyższy. Ten wyższy wzrost, rzecz jasna, wynikał po części z większej i znacznie zdrowszej populacji, co było możliwe dzięki rosnącemu standardowi życia. Jednak to nie tylko ludzkie mięśnie spowodowały, że poziom PKB stał się paraboliczny, jak na poniższym wykresie.

Wynikało to również z fantastycznej mobilizacji kapitału intelektualnego i technologii. Jednym z najważniejszych wektorów tego ostatniego była pomysłowość przemysłu paliw kopalnych w odblokowaniu ogromnej skarbnicy zmagazynowanej pracy, którą Matka Natura wydobyła, skondensowała i wytworzyła z napływającej do Ziemi energii słonecznej przez długie, cieplejsze i wilgotniejsze eony przeszłości 600 milionów lat.

 

Nie trzeba dodawać, że krzywa światowego zużycia energii ściśle pasuje do pokazanego powyżej wzrostu globalnego PKB. Tak więc w 1860 r. globalne zużycie energii wyniosło 30 eksadżuli rocznie, z czego praktycznie 100 % stanowiła warstwa niebieska, czyli „biopaliwa”, co jest jedynie poprawną politycznie, oględną nazwą drewna i związanej z tym dziesiątkowaniem lasów.

Od tego czasu roczne zużycie energii wzrosło 18-krotnie do 550 eksadżuli (ekwiwalent 100 miliardów baryłek ropy naftowej), lecz 90% tego wzrostu zapewniono przy użyciu gazu ziemnego, węgla i ropy naftowej. Współczesny świat i prosperująca gospodarka globalna po prostu nie istniałyby bez masowego wzrostu wykorzystania tych wydajnych paliw, co oznaczałoby, że dochód na mieszkańca i poziom życia byłyby w przeciwnym razie tylko niewielką częścią obecnego poziomu. To prawda, że ten dramatyczny wzrost dobrobyt oparty na paliwach kopalnych spowodował proporcjonalny wzrost emisji CO2, ale w przeciwieństwie do narracji o zmianie klimatu, CO2  n i e   j e s t ż a d n y m  z a n i e c z y s z c z e n i e m!

Jak widzieliśmy, skorelowany wzrost stężeń CO2 – z około 290 ppm do 415 ppm od 1850 r. – stanowi błąd zaokrąglenia zarówno w długim trendzie historycznym, jak iw kategoriach ładunków atmosferycznych ze źródeł naturalnych. Jeśli chodzi o to pierwsze, stężenia poniżej 500 ppm to tylko ostatnie zmiany ostatniej epoki lodowcowej, podczas gdy we wcześniejszych epokach geologicznych stężenia sięgały nawet 2400 ppm. Analogicznie, oceany zawierają około 37 400 miliardów ton zawieszonego węgla, biomasa lądowa 2000-3000 miliardów ton, a atmosfera 720 miliardów ton CO2. Tylko ta ostatnia liczba jest ponad 20-krotnie większa niż wynosi obecna emisja paliw kopalnych (35 miliardów ton) pokazana poniżej.

Drugą stroną przedstawionego równania jest to, że oceany, ziemia i atmosfera nieprzerwanie pochłaniają CO2, więc jego przyrosty wywołane aktywnością źródeł ludzkich są bardzo małe. Oznacza to również, że nawet niewielka zmiana w równowadze między oceanami a powietrzem spowodowałaby znacznie poważniejszy wzrost/spadek stężenia CO2 niż cokolwiek, co by można przypisać działalności człowieka.

Ponieważ jednak Klimatyczne Wyjce kłamliwie sugerują, że „przedindustrialny” poziom 290 cząstek na milion istniał od, no cóż, Wielkiego Wybuchu i że skromny wzrost od 1850 roku jest biletem w jedną stronę i zmierza do ugotowania planety żywcem, mają obsesję na punkcie braku równowagi w obiegu węgla: źródło kontra pochłaniacze bez żadnego uzasadnionego powodu.

Ciągle zmieniający się bilans węglowy planety był i jest w dowolnym okresie czasu ogromny. I, co z tego?!

cdn.

Tags: fałszerstwa, IPCC, kij hokejowy, stężenie CO2

Related Posts

Previous Post Next Post

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

0 shares