Tweet, w którym prezydent Donald Trump wyraził swoje oburzenie przeciwko usunięciu z prestiżowej sieci sklepów galanteryjno-odzieżowych, Nordstrom, garderoby zaprojektowanej przez jego córkę, Ivankę wywołał larum lewicowego establishmentu. Jakże to możliwe – wołały feministki, Demokraci i inni przeciwnicy Trumpa – żeby prezydent wszystkich Amerykanów wykorzystywał swoją pozycję i niedwuznacznie karcił sieć sklepów za działanie na rzecz swej córki. To przecież prywata, żeby nie powiedzieć korupcja. To wywieranie nacisku na wolny podmiot gospodarczy. To niesłychane! Jeszcze nigdy w dziejach Stanów Zjednoczonych do takiego jawnego nadużycia nie doszło. Tylko nieokrzesany Republikanin mógł sobie na coś takiego pozwolić.
Można zrozumieć to, że lewica Trumpa nie lubi, ale przecież nawet antypatia musi mieć jakiś sens. Czyż można protestować, że prezydent Trump okazał się nie tylko prezydentem, ale także ojcem, którego zabolało, że jego ukochane dziecko, z powodów politycznych i niezawinionych jest ofiarą nagonki medialnej? Tym bardziej, że nieprawdą jest, iż tylko Republikanom zdarza się coś podobnego. Harry S. Truman, 33. prezydent z ramienia Demokratów (1945-53), jeden z ulubieńców lewicy, nie tylko pozwolił sobie na prywatę, ale ponadto pogwałcił wolność wypowiedzi, grożąc autorowi recenzji, w której obsmarował on ukochaną córkę prezydenta, artystkę śpiewaczkę, Margaret Truman, pobiciem:
Panie, Hume, pisał pod adresem recenzenta prezydent Truman, mam nadzieję kiedyś cię spotkam i tak zleję, że będzie ci potrzebny nowy nos.
Wyobrażacie sobie oburzenie przeciwników Trumpa, gdyby coś takiego powiedział wobec sprawców nieszczęścia swej córki? No, tak, w amerykańskim życiu politycznym od dawna obowiązują podwójne standardy.
Oto próbka.
Popularny tabloidowy dziennik Internetowy Mail Online umieścił przed paroma dniami fotografię Marca Mezvinskiego, który zamiast do biura na dolnym Manhattanie, skąd kierował swym funduszem hedgingowymi, w środku dnia, w kostiumie sportowym wybiera się na jogging. Wniosek był jednoznaczny, skomentował Mail Online: Mezvinsky jest bez pracy. Innymi słowy, mąż innej prezydenckiej córki, Chelsea Clinton, bez zbędnego rozgłosu, dołączył do milionów Amerykanów, którzy za prezydentury Obamy stracili pracę. Tym samym, dobiegła końca kariera firmy inwestycyjnej Mezvinskyego, Eaglevale Partners Fund. Stało się to zaledwie w kilka tygodni po tym, jak teściowa finansisty, Hillary Clinton, przegrała wybory prezydenckie na rzecz Donalda Trumpa.
Od dłuższego czasu w rejonach ulicy Wall przebąkiwano, że w firmie Mevinskyego nie dzieje się dobrze. Nikt jednak nie brał tego faktu poważnie, gdyż wszyscy wiedzieli, że chłopakowi krzywda się nie stanie. Jest przecież zięciem b. prezydenta Billa Clintona, i – co ważniejsze – przyszłej prezydentowej, Hillary Rodham Clinton. Na te koligację liczył nie tylko sam małżonek Chelsea Zlinton, lecz także cała grupa jego wspólników i współinwestorów powstałej w 2011 roku firmy Eaglevale, którzy – co tu ukrywać – nosa do interesów nie mieli. Tajemnicą poliszynela było od paru lat, że zięć Clintonów zaangażował znaczne kwoty w dołujący rynek greckich obligacji. Ostatnio do tych strato doszły hojne wydatki na wsparcie kampanii teściowej, na co złożyły się wielomilionowe kredyty zaciągane głównie w firmie Goldman Sachs, oraz bezpośrednio od jej prezesa, Lloyda C. Blankfeina, n.b. wspólnika Miezvinskyego. Zastawem tych długów i jedynym hedgem wobec ryzyka inwestycyjnego była Hillary Clinton. Jak się to skończyło wszyscy już wiedzą.
Pozbawiony perspektywy pomocy ze strony niedoszłej prezydentowej, Marc Mezvinsky, żeby nie powiększać strat, musiał zamknąć swój fundusz i zacząć biegać. Na domiar złego, pracę straciła jego żona, Chelsea, którą po przegranej matki zwolniono z intratnego stanowiska w amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC z pensją 600 tys. rocznie. Ta praca była również formą wsparcia kampanii wyborczej Hillary. NBC, w nadziei, że kiedy ta pierwsza w dziejach kobieta zostanie prezydentką USA, liczyła, że odbije sobie te pieniądze na dobrych relacjach z Białym Domem, hojnych reklamach i innych przysługach, o których zwycięzca wyborów, Donald John Trump nie tylko nie chce słyszeć, ale wręcz, z którymi programowo walczy.
Na rodzinę Clinton/Mezvinsky padł blady strach. Jak utrzymać luksusowy, n.b. rozciągający się wzdłuż jednej przecznicy, apartament w sercu Nowego Jorku, który młodym kupili w prezencie Clintonowie (choć tak naprawdę nie wiadomo kto go im sprezentował). Równie nerwowi są współinwestorzy i wspólnicy Mezvinskyego/Clinton. Czy trudno im się dziwić, skoro pozbawieni życzliwości władzy, stanęli w obliczu konieczności spłaty długów zaciągniętych na wsparcie swojej niedoszłej dobrodziejki. Bez jej wsparcia nie bardzo wiedzą co uczynić.
Misterny plan bezpiecznego życia za tani pieniądz fabrykowany przez bankierów FED, w otoczeniu skorumpowanych kręgów Białego Domu Obamy i doktryny państwa opiekuńczego prysnął. Obarczanie winą za taki stan Trumpa na wiele się nie zda. On ich nie zrozumie. Nowy prezydent to self-made-man, który całe życie liczył na siebie i nie wie, co to kolesiostwo. Co gorsze, w dziele ograniczania władzy państwa ma silnego sojusznika w postaci wyborców, których nie zamierza zawieźć.
Nie trudno rozumieć, dlaczego niedawni sojusznicy i wspólnicy zaczynają się denerwować. Jeden z nich, Marc Lasry, współzałożyciel funduszu Avenue Capital o wartość 13 mld euro, w którym kiedyś pracowała Chelsea, wyznał reporterowi The Times: „dawałem im pieniądze, ponieważ myślałem, że zrobią mi pieniądze”.
Tymczasem na zwrot się nie zanosi.
Mezvinskyego, bankiera, w Goldmach Sachs, gdzie pracował do 2013 roku, nie chcą widzieć. Teściowie też nie są w najlepszej kondycji i rozglądają się za gotówką, żeby oddać miliony pożyczone przez Clintonów na kampanię. Teraz to właściwie oni liczą na córkę. Być może nie jest to nadzieja pozbawiona sensu.
Chelsea Clinton, od lat przyjaźni się z córką Trumpa, Ivanką. Czy kochającemu ojcu prezydentowi wystarczy wyrozumiałości i miłosierdzia? Mimo całej ojcowskiej miłości: wątpię. Jedyne, na co mogą liczyć, to konsekwencja z jaką Donald Trump uparcie poprawia gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Jeśli Ameryce będzie lepiej, to i Mezvinscy i Clintonowie się przy niej wyżywią. Pod warunkiem, że wezmą się do prawdziwej pracy.
Jan M Fijor
www.milionerstwo.pl