Coraz więcej mądrych ludzi mówi, że początkiem upadku potęgi gospodarczej Stanów Zjednoczonych był wynalazek….karty kredytowej. Karta osłabiła gospodarność ludzi, umocniła fundamenty konsumpcjonizmu, wywołała nawyk bezmyślnego kupowania, osłabiając cnotę oszczędzania i roztropność. Doprowadziła w konsekwencji do ruiny tysiące ludzi. Jednym z największych błędów finansowych jest
VII Nadużywanie kart kredytowych i pieniądza elektronicznego.
Karta kredytowa to wygoda, podobnie, jak wygodą jest posiadanie pokojówki, kucharki, kierowcy itp. służby. Żyje nam się z nimi wygodniej, ale to kosztuje. Nie każdy może sobie pozwolić na wszystkie wygody tego świata. Nawet jeśli go na nie stać, może doprowadzić do zaniedbania podstawowych zasad gospodarności głoszących, że:
- Ludzie żyjący ponad stan, albo wydający ponad stan rzadko kiedy są naprawdę bogaci;
- Nie ma takich pieniędzy, których nie dałoby się roztrwonić;
- Niegospodarność (rozrzutność) jest zaprzeczeniem przedsiębiorczości;
- Nie trzeba zarabiać milionów, aby być milionerem;
- Ludzie gospodarni i bogaci mają mniej zmartwień i są szczęśliwsi.
Pierwsza karta kredytowa (Diner’s Club) nie była kartą kredytową w rozumieniu obowiązującym dzisiaj. Miała być ona z założenia substytutem gotówki na wypadek jej chwilowego braku. Wynalazca Diner’s Club, John Biggins, zaprosił pewnego dnia na kolację swych kontrahentów, a gdy przyszło do płacenia rachunku, z przerażeniem spostrzegł, że nie zabrał ze sobą portfela.
Ponieważ jednak był człowiekiem powszechnie znanym[1] i szanowanym, właściciel restauracji uwierzył jego zapewnieniom, że nazajutrz rankiem przyjdzie i zapłaci, i na zakłopotaniu się skończyło. Z czasem jednak Biggins zaczął sobie wyobrażać ambaras, w jakim by się znalazł, gdyby to pechowe zdarzenie miało miejsce nie w Nowym Jorku, lecz w Filadelfii, czy Indianapolis, gdzie bywał sporadycznie, albo wręcz nigdy. Pięć lat minęło, zanim z tego pomysłu wykluła się karta Diner’s Club. Ale nawet ona miała być raczej luksusowym gadgetem, który był rękojmią odpowiedzialności, albo znamieniem dobrej reputacji finansowej jej okaziciela. Dopiero później zorientowano się, że wprowadzenie karty pod strzechy przyniesie jej emitentowi majątek.
Ale nawet nowoczesna karta kredytowa nie jest stricte kartą kredytową, lecz płatniczą.
Posiadacz karty otrzymuje de facto krótkoterminowy kredyt (w przypadku Mastercard czy Visa jest to okres do 55 dni w każdym cyklu rozliczeniowym), jego warunki spłaty są jednak tak restrykcyjne, że aż opresyjne. Dość powiedzieć, że oprocentowanie salda zadłużenia na karcie jest od 5 do 10 razy wyższe niż odsetki pobierane od pożyczek hipotecznych, czy innych pożyczek konsumpcyjnych. Współczesna karta kredytowa bardziej przypomina chwilówkę Provident czy Bociana niż kredyt bankowy. Żeby to lepiej uzmysłowić, wyobraźmy sobie, że spłata obowiązkowa (tzw. rata minimalna) wypełnionej niemal do szczytu swych możliwości karty ustawiona jest tak dobrana, by naszej karty nie spłacić nigdy[2], albo spłacać ją ad Kalendas Graecas.
Już z tego widać, że karta, którą przebiegli bankierzy nazwali kredytową jest co najwyżej kartą płatniczą z odroczoną płatnością, i tylko tak należy ją traktować! Wprawdzie przez tzw. okres karencji (jest to zwykle do 55 dni od terminu użycia karty) nie musimy salda zadłużenia na karcie spłacać, i nie ponosimy z tego tytułu żadnych konsekwencji finansowych czy karnych, co jest formą kredytowania, później jednak – jeśli nie zaczniemy zadłużenie spłacać, bank emitujący kartę weźmie nas do sądu i same koszty sądowe i komornicze podwoją nasze zobowiązania. Konsekwencją wejścia na ścieżkę wojenną z kartą kredytową jest groźba kompletnego zrujnowania sobie historii kredytowej, a to oznacza, że nie tylko emitent karty kredytowej, lecz także inni wierzyciele, którym ze spłatą nie zalegamy, wystąpią o przyspieszenie spłaty naszych długów. Jest to tym boleśniejsze, że przez dłuższy czas żaden inny bank już nam wtedy grosza nie pożyczy. Jednocześnie karta kredytowa wejdzie nam na hipotekę, na samochód, pensję, nie mówiąc o wyczyszczeniu wszelkich kont oszczędnościowych.
Kartę kredytową jednak warto mieć. W pewnych okolicznościach, zwłaszcza gdy jest ona gwarantem, niejako wekslem, tak jak to wymyślił John Biggins, jest nieocenionym instrumentem. Bez niej bardzo trudno wypożyczyć samochód, karta jest identyfikatorem naszej zdolności kredytowej, służy także jako zabezpieczenie pewnych usług, takich jak np. nocleg w hotelu, który oferuje dla swoich gości płatny barek czy inne płatne usługi na żądanie. Karta kredytowa jest wygodnym substytutem gotówki przy opłatach transakcji on-line. Aby z tych dobrych cech karty skorzystać nie potrzebna jest wcale cała gama kart wystarczy jedna karta. Na wszelki wypadek, gdyby wydarzyło się coś nieprzewidzianego np. nieoczekiwana blokada karty, można mieć dwie karty. I to w zupełności wystarczy. Jeśli macie więcej kart, wszystkie powyżej dwóch, należy przeciąć nożyczkami i wyrzucić do śmieci.
Jak korzystać z karty? Można, a nawet trzeba używać jej, i to na każdym kroku, przy płaceniu rachunków, wszak pod jednym warunkiem, że
każdego miesiąc po otrzymaniu nowego salda długu, spłacać swoje zobowiązania co do grosza.
Jeśli tzw. kartę kredytową traktować będziemy jak kartę płatniczą, jest ona znakomitym ułatwieniem zakupów, pozwala rejestrować i kontrolować nasze wydatki, jest świadectwem naszej zdolności kredytowej, chroni nas przed zgubieniem paragonu, i pozwala na darmowy kredyt przez okres trwania karencji. Karty kredytowe, które są dla swoich emitentów znakomitym biznesem[3], aby przyciągnąć do swego biznesu jak najwięcej klientów, oferują pewne dodatkowe korzyści/świadczenia np. zwrot określonego procenta pieniędzy wydanych na kartę; mile lotnicze, dostęp do rabatów, ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej i wiele innych benefitów. Mówimy wtedy, że jest to karta lojalnościowa. Dlatego wybierając kartę starajmy się zwracać uwagę na ten lojalnościowy jej aspekt i na karcie kredytowej zarabiać, a nie tracić. Krzywdy nikomu w ten sposób nie zrobimy.
Niektóre banki emitujące karty kredytowe każą sobie za taki przywilej płacić. Jeśli więc zażądają od was takiej opłaty, macie kilka możliwości. Możecie (a) negocjować zdjęcie opłaty; (b) skorzystać z oferty firmy konkurencyjnej, która opłat nie żąda, (c) uzależnić swoją akceptację od jakichś specjalnych korzyści (jak w przypadku karty lojalnościowej) lub (d) zrezygnować z karty kredytowej i wziąć tylko jej wersję czysto płatniczą, to jest kartę debetową. Nie musimy wcale płacić, żeby mieć kartę kredytową, i to nawet wtedy, jeśli dostarcza nam ona specjalnych korzyści. Zwłaszcza, gdy dużo z karty korzystamy i mamy dobrą historię kredytową.
P.S. Szczególnie polecam karty kredytowe, które oferują mile lotnicze (do wykorzystania przy darmowych biletach lotniczych) dodawane do naszego konta „częstego latania” za każdą transakcję opłaconą przy użyciu karty. O tych kartach napiszemy bardziej szczegółowo przy innej okazji.
Cdn.
Jan M Fijor
milionerstwo.pl
[1] John Biggins był współwłaścicielem i szefem Rady Nadzorczej banku, Flatbush National Bank of Brooklyn w Nowym Jorku. Miało to miejsce w roku 1946. Po wspomnianej wpadce opracował co prawda system zwany Charge-It (w wolnym tłumaczeniu: Zapłać za mnie), który bardziej przypominał „zeszyt” czy „kartkę” na jakiej szynkarz z Mazowsza, czy piekarz z Małopolski zapisywali długi swoich wielskich klientów, zaciągane przeważnie na przednówku. Był to więc taki osobliwy kredyt kupiecki. Wymyślony przez Bigginsa system ograniczał się wyłącznie do kręgu klientów Banku Flatbush. Ten ostatni miał gwarantować wierzycielom (kupcom i marchandom), że w razie niewypłacalności dłużnika bank weźmie niezapłacony rachunek na siebie.
[2] Przy założeniu, że będziemy jej używać szczątkowo, np. do zakupu paliwa do samochodu raz w miesiącu.
[3] Marchand, któremu płacimy kartą płaci od 0,5 do 1,5 proc. wartości płaconej kartą transakcji. Ta opłata idzie do kasy emitenta, pokrywa też ryzyko niespłaconych sald i zaległości.
(z gory przepraszam za brak polskich znakow w komenatrzu, cos nawaillo) – ogladalem ostatnio ten oto material z Panem na kanale VETO: https://www.youtube.com/watch?v=ReRfazeXar0
Ciezko sie z Panem nie zgodzic aczkolwiek mam pewne pytanie, wspomniane zostalo oszczedzanie i o ile w sprawie zwynosci, samochodow, rozrywki i chwilowek nie ma sie co przyczepic nie wspomnial Pan o oszczedzaniu na kosztach utrzymania chociazby domu, twierdzi Pan zeby nie brac teraz kredytow ale co jezeli chcemy obnizyc koszty np ogrzewania domu przez termomodernizacja a nie stac nas na nia i chcemy chocby skorzystac z programu czyste powietrze (30% dofinansowanie, ulga VAT/podatkowa, reszta w niskim kredycie na 10-15 lat)?
Czy ma to sens? Co w przypadku naprawde powaznego kryzysu? Jakie rady by Pan udzielil w tej sprawie? Wszakze takich osob z energochlonnymi domami w Polsce jest mnostwo, czy mamy wierzyc na slowo ze kryzys bedzie i po prostu w domach marznac czy moze zaryzkowac zadluzenie i dzieki niemu obnizyc koszta ogrzewania i podniesc komfort/czesciwo sie uniezaleznic od np mozliwych przerw w dostawie pradu?
A moze w ogole obie opcje nie maja sensu? Przeciez kryzys moze byc taki jak w Wenezueli, jak wylacza prad i odlacza doplyw wody na nic nikomu nie zda sie chocby najbardziej oszczedny dom bo bez pradu i drogiego backupu + PV i wlasnego zrodla wody i tak nic czlowiek nie wskora. Fajnie jakby Pan poruszyl ten temat wlasnie – inwestycje w modernizacje nieruchomosci, obnizanie kosztow ich utrzymania i moze nawet dzialania prowadzace do czesciowej lub pelnej niezaleznosci od dostaw pradu, wody, itp. Pozdrawiam! 🙂
Jestem w trakcie przenosin i korzystam z Internetu sporadycznie.
za tydzień to sie zmieni i wtedy odpowiem. Przepraszam!
Witam,
czy można jakoś wykorzystać kartę kredytową przy wynajmie kawalerki? Mogłoby być to dobrym zabezpieczeniem dla wynajmującego.