W istniejącym modelu służby zdrowia, podobnie jak w przypadku wielu innych dóbr publicznych, do których niemal nieograniczony dostęp mają niemal wszyscy, NIGDY nie uda się zaspokoić wszystkich potrzeb.
Protestują rezydenci medyczni, protestują pacjenci – wszystkim wydaje się, że przyczyną złej sytuacji w służbie zdrowia są zbyt niskie nakłady. Stąd recepty na poprawę sytuacji upatrują w podniesieniu wydatków na opiekę zdrowotną do 6,8 procent PKB. Jest to wniosek absolutnie błędny i wynika z natury świata, w którym wszystkie zasoby, a więc dobra wykorzystywane do zaspokajania ludzkich potrzeb występują w niedoborze i mają na dodatek alternatywne wykorzystanie. Tylko dwa ziemskie dobra – słona woda i powietrze – występują w obfitości pozwalającej zaspokajać potrzeby wszystkich bez ograniczeń. I dlatego są one DARMOWE, albo inaczej, dlatego są darmowe, że występują w obfitości. Wszystkie inne zasoby/dobra trzeba reglamentować. Jak? Różnie.
Za komuny były przydziały, kartki, łapówki, losowania książeczek samochodowych, nagrody dla przodowników pracy i przywileje dla górników. Była też regulacja cen i rynek prywatny. Przykładowo, państwowe jajko kosztowało w sklepie 50 gr, ale trzeba było wystać je w kolejce, co kosztowało dodatkowo w postaci straconego czasu i zdrowia 1 zł. Ktoś, kto nie chciał stać, musiał na bazarze zapłacić za jajko 1,5 zł. Dzisiaj w odniesieniu do większości dóbr mamy system rynkowy, gdzie zmieniająca się cena (o czym za chwilę) reguluje relację podaży (dostawy) i popytu (zapotrzebowania) i towaru nie brakuje. Istnieje jednak kilka nierynkowych wyjątków, do których należy właśnie służba zdrowia, ale i edukacja, poczta, Mieszkanie plus i wiele innych dziedzin, w których to rządzący a nie rynek decydują o podaży i popycie. Jak? Ustalają na nie ceny w oderwaniu od realiów ekonomicznych.
W służbie zdrowia istnieje instytucja polityczna NFZ, która usiłuje pogodzić wodę z ogniem, czyli leczyć wszystkich aż do żywej kości, bez względu na koszty. Przy czym koszty są zaniżone i nie mają się nijak do ich ceny. Tak jak w przypadku jajek w peerelu, tak i tutaj, różnicę między ceną rynkową a ceną nierynkową państwową płaci pacjent w postaci wielomiesięcznych kolejek, czyli straconego czasu, konieczności zapłacenia za usługi na rynku prywatnym, łapówek, a najczęściej choroby czy przedwczesnej śmierci.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego masła nigdy nie brakuje, a opieki medycznej brakuje i to prawie zawsze? Ponieważ masło sprzedawane jest na wolnym rynku i każdy dostaje go tylko tyle, ile zapłacił. Jeśli chwilowo pojawi się brak mleka, śmietany czy jakiegoś innego składnika, wtedy rynek poprzez zmianę ceny na masło, zmusi niektórych do obniżenia jego konsumpcji, jednocześnie zachęcając producentów droższego mleka czy śmietany do wyprodukowania ich więcej.
Gwałtowny spadek podaży masła wywołany większym popytem na mleko i mniejszą jego podażą posłał w 2017 roku cenę kostki masła o 100 procent wyżej. Ani przez sekundę masła nie brakowało. Dlaczego? Bo wyższa cena dostosowywała mniejszą podaż masła do istniejącego popytu. Ludzie jedzą mniej masła, kosztem np. margaryny, jarzyn, czy pasty serowej. Gdyby nie chcieli skorzystać z substytutów, masło byłoby jeszcze droższe, bo jest go za mało dla wszystkich.
Sytuacja braków z czasem zachęci producentów mleka do zwiększenia jego produkcji/importu, a konsumentów do zmniejszenie spożycia masła. Po jakimś czasie podaż znowu dosięgnie popytu, cena masła spadnie i konsumpcja znowu wzrośnie. Być może spadnie wtedy sprzedaż margaryny, albo część konsumentów zrezygnuje we smarowania chleba tłuszczem w ogóle, ale to już jest ich decyzja. Tak działa właśnie ta niewidzialna ręka rynku, która reguluje zasobami tak, aby ich nigdzie i nigdy nie zabrakło.
W służbie zdrowia takiego mechanizmu nie ma. W służbie zdrowia każdy z nas może mieć wszystko, po tej samej cenie, bez względu na to, czy mu to jest potrzebne, czy nie. Coś takiego jest możliwe tylko w Raju. Na Ziemi raju nie ma, więc jest jak jest. Gdybyśmy mieli normalne ubezpieczenie, kupowali je u wieluset różnych konkurujących ze sobą ubezpieczycieli, wówczas przy chwilowym spadku podaży lekarzy, łóżek szpitalnych, czy jakiegoś sprzętu, jego ceny szłyby w górę, popyt na usługi by spadał, może nawet ludzie zaczęliby bardziej dbać o swoje zdrowie, i w ten sposób z jednej strony niczego by nie brakowało, z drugiej wszystko byłoby dostępne. To by przyciągnęło więcej ludzi do zawodu, zmusiło dostawców usług do oszczędności, producentów sprzętu i narzędzi do obniżenia swych cen, spadłyby koszty leczenia, a więc i składka ubezpieczeniowa.
W istniejącym modelu, kiedy każdy płaci tyle samo i ma za to nieskończoną ilość świadczeń. Nie dość, że tych świadczeń brakuje, dochodzi jeszcze do ich marnotrawstwa. Wiele osób, zachęconych rzekomo darmową usługą, zamiast zastanowić się czy ma to głębszy sens i im się to opłaca, idzie do lekarza, by sprawdzić czy plamka na ramieniu to aby rak, czy może rana po zdarciu naskórka. W większości przypadków okazuje się, i bardzo dobrze, że to jednak zdarcie naskórka. Pamiętajmy jednak, że wtedy, kiedy ten niedoszły pacjent zajmował czas i pracę lekarza na darmo, inny obywatel, który akurat może mieć początki raka, musi na swoją kolejkę czekać.
Lekarze państwowi sygnalizują, że pacjenci umierają w kolejkach. Czy słyszeliście Państwo, żeby kierownictwo Luxmedu, czy prywatni lekarze narzekali, że im pacjenci umierają w poczekalniach?
W systemie konkurujących sobą ubezpieczeń też by umierali, bo cudów nie ma, umieraliby jednak dużo rzadziej i dużo mniej. Dlaczego? Bo by nie szli z byle naskórkiem do lekarza i nie obciążali go zbędną pracą, odbierając jego usługi tym, którzy maja poważniejszy problem. Dlaczego by nie szli? Bo by ich taka wizyta kosztowała. (Dzisiaj gros czasu i kosztów działania izb przyjęć o SOR pochłania leczenie meneli, którzy nie dość, że zachorowali na własne życzenie, nawet składek nie płacą i nie zapłacą).
Nawet przeznaczenie 100 procent środków budżetowych na pomoc medyczną, nie rozwiąże sytuacji dopóki istnieć będzie przymusowy i monopolistyczny płatnik w postaci NFZ. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest wprowadzenie do służby zdrowia mechanizmu cenowego i likwidacja monopolu państwa w usługach medycznych. W takim systemie nie płacilibyśmy podatku na służbę zdrowia, lecz opłacali składkę ubezpieczeniową do wybranego przez siebie ubezpieczyciela. Tak jak robimy to z ubezpieczeniem samochodowym. Konkurujące ze sobą firmy ubezpieczeniowe obciążałyby nas składką, która pokrywałaby koszty naszego leczenia. Nie pokrywałaby każdego zadrapania czy innych zbędnych badań, lecz tylko to za co zapłaciliśmy. Ktoś chciałby mieć lepsze ubezpieczenie, ten płaciłby więcej. Tak jak płaci więcej za lepsze spodnie, droższe perfumy, czy za dobry samochód. Ludzie bardziej dbaliby o zdrowie. Ubezpieczyciele by się o to zdrowie starali, dyscyplinowali lekarzy i salowe, bo od tego zależałby ich biznes. Lekarze wiedzieliby wreszcie, że najważniejszy jest pacjent. Nie musieliby się męczyć po 32 godziny na dobę. Wszyscy mieliby to, czego potrzebują.
Raju nadal by nie było, bo na tej Ziemi jest on niemożliwy, ale przynajmniej nigdy niczego by nie brakowało.
Jan Bereta
JAki jest poziom PKB na służbę zdrowia na zachodzie? Wyższy, to chyba jedna z przyczyn wyższego poziomu leczenia.
Trudno precyzyjnie określić wyższy poziom leczenia. Wyższy udział wydatków na służbę zdrowia nie musi skutkować lepszą służbą zdrowia. W Anglii szacuje się, że ok. 20 proc. wydatków na służbę zdrowia marnotrawi się na zbyteczne usługi (np. dowożenie zamożnych emerytów na zabiegi) służące „wygodzie” pacjentów, kosztem postępów leczenia. Wszystkie kraje, w których płatnikiem jest państwo mają trudności. Duża ich część zostałaby zlikwidowana, gdyby wprowadzić system konkurujących ze sobą płatników i redukowania ryzyka zdrowotnego.
W krajach zachodu jest wyższy % PKB przeznaczany na służbę zdrowia. Czy to przypadek, że jest ona na wyższym poziomie?
Wyższe nakłady przekładają się zwykle na lepsze rezultaty. Jednakże w przypadku uspołecznionej (socjalistycznej) służby zdrowia, elastyczność tej zależności jest stosunkowo niewielka. Dwa razy wyższe (w stosunku do PKB) nakłady, to tylko niewiele lepszy serwis. Pamiętajmy też, że mamy do czynienia z ograniczoną ilością środków. Wydając na leczenie 50 procent dochodu, nie będziemy w stanie utrzymać się, gdy już wyzdrowiejemy. (To samo odnosi się do edukacji, komunikacji publicznej itp.) System prywatnych, konkurujących ze sobą firm ubezpieczeniowych, wolny od absurdalnych regulacji państwowych jest znacznie sprawniejszy i tańszy niż tzw. bezpłatna służba zdrowia!
Marek, czyli Olek będzie zadawał te same pytania w kolejnych komentarzach, jako, że nie umie czytać ze zrozumieniem (vide: państwowy system edukacji :-).
Pingback: Fijor: Nawet 100% PKB nie rozwiąże problemu służby zdrowia! - Korwin Mikke