Od czasu obalenia realnego socjalizmu (koniec lat 80. XX wieku) żadne pokolenie nie było tak roszczeniowe, jak millenialsi. Co prawda, żadne inne nie było tak wykształcone i dostosowane do wymogów współczesnej technologii, niepokojące jest jednak ich umiłowanie etatyzmu, a zwłaszcza brak czujności i wiara w stosunku do polityków. Skutkiem skłonności etatystycznych jest przekonanie, że dobry rząd jest w stanie wyeliminować wszystkie bolączki, zwłaszcza gdy powierzy millenialsom główne stanowiska państwowe. Liczą na to, że w ten sposób zbudują solidne i atrakcyjne CV, które ułatwi im później karierę w korporacjach. Grupy polityczne, które im pod tym względem szczególnie odpowiadają to ugrupowanie Kukiza, częściowo też PiS.
Więcej samodzielności
Ostrzegam: wiara w państwo, bez względu na jej cele czy intencje jest złudna. Liczenie na to, że centralny planista potrafi uporządkować gospodarkę i zadbać o obywateli to błąd. O wiele korzystniej, choć zdecydowanie trudniej jest budować przyszłość w oparciu o własne siły i przedsiębiorczość. Upewnia w tym przekonaniu, jeden z ulubieńców millenialsów,
Jordan Peterson, który wprawdzie lwią część swych nauk moralnych i ekonomicznych kieruje do pokolenia millenialsów, ogranicza je jednak do sfery, w której omawiane pokolenie czuje się najsłabiej, mianowicie do relacji męsko – damskich i międzyludzkich w ogóle. Peterson przypomina na każdym kroku, że kolektyw, państwo i altruizm to nie są wartości, jakimi młodzi ludzie powinni się kierować. O wiele lepiej uporządkują swe życie budując je w oparciu o wolność jednostki (samozatrudnienie, działalność gospodarcza) i subiektywizm (wolny rynek, odpowiedzialność). Tylko czekać aż się do tego przekonają.
Dom, koniecznie dom
Na razie jednak, skutkiem etatystycznej, czy jak kto woli, keynesowskiej religii jest – wspomniana w poprzednim odcinku – wiara w konsumpcję. Jej fundamentem jest beztroskie zadłużanie się i lekceważący stosunek do pieniędzy. Przerażenie mnie ogarnia, gdy stwierdzam, że ulubionym miejscem millenialsów są bary serwujące lunch w cenie 100 zł za osobę, czy kawa z ciastkiem za 60 zł. To już jest poziom cenowy uznawany za aberrację nawet w Niemczech i w USA. Innym jej przejawem jest słabość do ferrari, lamborghini, a przypadku jednostek uboższych do porsche. Niewiele jest narodów, o ile w ogóle takie są, gdzie proporcja ilości aut luksusowych do dochodów jest tak wysoka, jak w Polsce. Warunkiem, a może wręcz synonimem szpanu czy blichtru staje się kredyt. O ile segment luksusu stanowi wciąż margines tego pokolenia, o tyle drogie nieruchomości to już ich mainstream. Wyznacznikiem statusu millenialsów jest własny dom i to bez względu na to, czy ich na niego stać, czy nie. Zresztą oni sobie takich pytań raczej nie zadają; mało komu mieści się w głowie, że wynajęcie/dzierżawa mieszkania czy – zwłaszcza w czasach tak niepewnych, jak obecne – to bardzo racjonalna alternatywa. Że może lepiej poczekać, zgromadzić więcej gotówki i dopiero wtedy kupić. Albo zainwestować. Tym bardziej, że kupno mieszkania/domu obciążone jest wysokim kredytem, w którym banki są z reguły na pozycji zwycięskiej. Analogiczne spostrzeżenia odnoszą się do samochodów, egzotycznych wycieczek, ekstrawaganckich ciuchów, smartfonów, czy nawet wyjazdów na super weekendy.
Niewolnicy
W przeciwieństwie do amerykańskiego czy brytyjskiego, polski millenials kończy studia co najwyżej z niewielkim długiem. Mimo to tylko 30 procent przedstawicieli tej grupy myśli perspektywicznie i zakłada np. IKE czy PPK. Ci, którzy takie konta posiadają, likwidują je w perspektywie atrakcyjnej wycieczki w Andy, na Grenlandię, czy (rzadziej) okazji do powiększenia mieszkania. Gros millenialsów, pod względem zarobków, bije na głowę swoich rodziców, daleko im jednak do gospodarności „starych”. Odnosi się to nawet do tych, którzy w wieku 32 – 34 lat są wciąż lokatorami własnych mam i tat. Nadopiekuńczość ze strony rodziny i bliskich będzie im uwierać przez całe życie.
To, że powinieneś coś mieć nie znaczy, że mieć musisz – radzi Ray Dalio, miliarder i założyciel największego funduszu hedgingowego, Bridgewa-ter. Nie stać cię, to nie wstyd. Poczekaj. Oszczędzaj. Inwestuj. Nie naśladuj państwa, które najpierw wydaje, a potem zastanawia się, z czego zapłacić. Nie wszyscy muszą mieszkać w kosztownej Warszawie, Wrocławiu, czy Krakowie. Prowincja polska jest wciąż tania i mniej konkurencyjna; jest przy tym coraz piękniejsza, atrakcyjniejsza, i dlatego coraz popularniejsza. Największa w Polsce sieć marketów (DINO) powstaje na prowincji! Rozbudowują się centra i galerie handlowe w Kluczborku, Łomży, w Dąbrowie Tarnowskiej. W dobie technologii w sekundzie można znaleźć się na skraju świata, oglądnąć czy kupić co się zechce, tyle, że z dala od centrum jest taniej, mniej jest pokus, a zwłaszcza stresów.
Jan M Fijor
Milionerstwo.pl
Z jednej strony pisze Pan,ze wiara w panstwo jest zludna. Z drugiej wspomina o zakladaniu IKE czy braniu udzialu w PPK. A przeciez to sa panstwowe wymysly i predzej czy pozniej politycy „poloza lape” na tych srodkach, jak polozyli na OFE. Swoje pieniadze najlepiej trzymac w ciszy i z daleka od panstwa.
Jeżdżę po drogach państwowych, ale tylko tam, gdzie ja chcę. IKE to plan emerytalny, który pozwala oszczędzić na bieżącym podatku, odkładając jego spłatę na łaskawsze (podatkowo) czasy. Gdyby ktoś lokował pieniądze na IKE w państwowych funduszach czy obligacjach, popełniałby błąd, ale w przypadku planu mamy wybór i możemy inwestować wyłącznie w firmy prywatne. Tu nie ma sprzeczności między państwem a jednostką.
co do pańskiej uwagi ostatniej, to zgadzam się w całej rozciągłości. Plany emerytalne jednakże są formą kompromisu, który pozwala nam na „łaskawości” państwa korzystać. W przeciwnym razie i tak nam zabiorą! Nie modą jednak zabrać wszystkiego, IKE i PPK to margines zasobów człowieka przezornego.
Jestem aż ciekaw ile jeździ po kraju samochodów zakupionych na kredyt, jaki to jest % ogółu w Polsce. Mieszkam w dużym mieście, widzę piękne auta, chciałbym wiele z nich w garażu. Ale nie wyobrażam sobie pracować codziennie w korpo czy „u prywaciarza” żeby spłacić ratę kredytową na mienie które co miesiąc traci na wartości. Debilizm totalny. Dobre auto zaczyna się od 100 k zł, przy wydatkach miesięcznych np. 2.5k zł, można równie dobrze nic nie robić przez 40 miesięcy , leżeć i pachnieć, przejść wcześniej na emeryturę, wrzucić na lokatę. Cokolwiek. Po co płacić haracz bankowi za kawałek blachy?
Mam wystarczająco środków by kupić nowego SUV-a z salonu za gotówkę, pokoju X5 czy innego. Czemu tego nie zrobię? Za dużo wyrzeczeń kosztowało mnie by mieć tyle ile mam teraz. Szanuję pieniądze, te duże i te małe. Pewnie na tym polega sekret bogacenia się. Kto nigdy nie zgromadził większej sumy poprzez systematycznie odkładanie, ten nie zrozumie jaką wartość ma każda złotówka. Dla tych z Was którzy jeszcze nie podjęli infantylnej decyzji zakupu auta na kredyt, dobra rada – wjedźcie na ostatnie piętro Pałacu Kultury w Warszawie, popatrzcie w dół a zobaczycie pod stopami jeżdżące blaszane pudełka, jedne większe, drugie mniejsze ale to nadal tylko przemieszczające się pudełka. Fajne uczucie taki ogląd z góry i niepowtarzalna możliwość zdystansowania się od pokus.
Nie bądźcie niewolnikami pudełek. Nie bądźcie niewolnikami banków.
Masz pełną rację. Dowodem na to są wyznania milionerów, którzy z zasady kupują samochody używane (roczne lub dwuletnie) i uniwersalne. Rzadko kto z ludzi naprawdę bogatych jeździ rollce royce’ami, ferrari czy bmw. Samochodem amerykańskich milionerów jest ford pick up f 150/350. Uklony
Lubię czytać Jana M Fijora. Zgadzam się, że jest jakiś kłopot z tą dziwną mieszanką przekonań. Z jednej strony człowiek mówi, że politycy kradną, a z drugiej wybiera polityków, którzy stawiają na „srebra rodowe”, czyli spółki skarbu państwa, którymi można kupić głosy (obiecując stanowiska ludziom zasłużonym w kampanii).
Kiedyś czułem się z lekka jak skąpiec, a po przeczytaniu „the millioner next door” czuję się z lekka jak mędrzec 😉