Opresyjny rząd sekuje nas coraz to bardziej opresyjnymi mandatami drogowymi, ignorując kompletnie fakt, że wiele z naszych wykroczeń ma swe podłożę w wadliwym prawie i braku symetrii między tym, czego wymaga się od kierowców, a tym, na co może sobie pozwolić zarządzająca drogami i ruchem poruszających się po nich ludzi i pojazdów władza.
Oto mądry i interesujący precedens zapożyczony z USA, który może tego typu błędy ograniczać. W wielu stanach kraju każdy znak ograniczenia prędkości musi zostać zatwierdzony przez lokalny sąd w rozprawie publicznej. Wymóg ten sprawia, że kierowcy/obywatele narażeni na działanie znaku, uznawszy, że jest on nierealistycznie opresyjny, czy zwyczajnie zbędny mogą przekonać sąd do odmowy wydania pozwolenia na ustanowienie znaku. I tak się nierzadko zdarza. Brak wyroku sądu zezwalającego na postawienie znaku ograniczenia prędkości, co też się zdarza, to duża szansa na to, że mandat zostanie nam uchylony.
Nie mówiąc o tym, że w ustawodawstwie amerykańskim, o ewentualnej winie kierowców nie rozstrzyga wyszkolony w niechęci do obywatela policjant, lecz niezawisły sąd, którego sędziowie wybierani są w wyborach powszechnych. Policjant zaś co najwyżej wnioskuje ukaranie. Co Państwo o tym sądzicie?
jmf