Sam jestem zaskoczony. Oto tekst, jaki zamieściłem w tygodniku Wprost 15 lat temu. Okazuje się, że dobra teoria ekonomiczna po prostu się sprawdza. Złe trzeba ratować przy pomocy Covid -1984 i innych pandemii.
W samo południe, 9 grudnia 2005, cena złota na giełdzie tokijskiej sięgnęła nie notowanego od lat poziomu, 530 dol. za uncję. I choć daleko jej do rekordu wszechczasów, z początku roku 1980, kiedy to za żółty metal płacono aż 850 dol. za uncję (ok. 30 g), coraz częściej mówi się o „nowej gorączce złota”.
Złoto bowiem wraca do łask. Tylko w listopadzie b.r. metal ten podrożał o ponad 10 proc. Duży wpływ na zwyżkę cen miał wzrost zainteresowania złotem w Azji, ale także zaskakująca decyzja rządu rosyjskiego, który zgłosił chęć zakupu dużych ilości kruszcu. Zdaniem analityków giełdy towarowej, Chicago Mercantile Exchange, to dopiero początek triumfalnego powrotu złota.
Brudna robota
Przez ostatnie ćwierć wieku inwestorzy wyraźnie odwracali się od złota. Jeszcze cztery lata temu cena tego kruszcu wahała się w granicach 250 dol. za uncję, połowę tego, co dzisiaj. Złotem interesowali się co najwyżej numizmaci, elektronicy i szejkowie arabscy. Kryzys dotknął nawet tradycyjnie największych odbiorców tego metalu, przemysł jubilerski. Złota było w bród i było ono tanie. Z wyjątkiem krajów o gospodarce wojennej, takich jak Birma, Afganistan, Sudan czy ostatnio Irak, przestało ono nawet pełnić rolę środka tezauryzacji. Spadającym cenom kruszcu, towarzyszył spadek popytu, co wzmacniało dalszy spadek cen. Obecny boom, jest dobrą wiadomością zwłaszcza dla krajów biednych, takich jak Filipiny, Kambodża, Peru, Zambia i paru innych, gdzie w nowopowstających kopalniach złota tworzy się nowe miejsca pracy.
Nie wszystkich jednak ten stan rzeczy raduje. Złoto ma swoich zaciekłych wrogów. Należą do nich obrońcy środowiska naturalnego, za sprawą przestarzałej technologii wykorzystującej cyjanki do wypłukiwania samorodków metalu z otaczającej je skały. Tą metodą wydobywa się od setek lat ponad 90 proc. z 2500 t światowej rocznej produkcji złota. Aktywiści z organizacji Sierra i Earthworks szacują, że do otrzymania jednej uncji (ok. 30 g) czystego złota trzeba przedrzeć się przez 20 – 30 ton odpadów i trucizn, które po opuszczeniu złoża na długo zalegają w środowisku. Mówi się już wręcz o katastrofie ekologicznej, której odwrócenie – zdaniem amerykańskiej agencji ds. ochrony środowiska (EPA) – kosztować może aż 60 mld dol. Jeśli nawet szacunki są przesadne, jest to i tak kwota, której kopalnie złota nie są w stanie zapłacić. Ochroniarze wywierają więc presję na Bank Światowy, największego kredytodawcę górnictwa, by gorączkę złota powstrzymał. Pod ich naciskiem, w 2001 roku Bank Światowy założył częściowe moratorium na kredyty na budowę kopalni złota. Równocześnie nasilono kampanię zniechęcającą do kupowania „brudnego złota”, domagając się drastycznego ograniczenia produkcji złota. Zdaniem londyńskich maklerów od złota, może to sprawić, że jego cena już wkrótce poszybuje do poziomu 1000 dol. za uncję.
Powrót do blasku
Przy wszystkich swoich wadach – twierdził Murray Rothbard, nieżyjący już, wybitny ekonomista amerykański – złoto jest i tak najlepszym pieniądzem. Wbrew temu, co utrzymywał do niedawna inny wybitny ekonomista, noblista, Milton Friedman, wspomniany odwrót od złota nie był ani trwały, ani nie został wywołany utratą jego blasku, czyli spadkiem atrakcyjności, lecz raczej chwilową zmianą „oczekiwań inflacyjnych”.
Przez ostatnie dwie dekady, pieniądz był tani, dostęp do kredytów niemal nieograniczony, mimo iż prasy drukujące nowe banknoty pracowały 24 godzin na dobę, 365 dni w roku, zapanowało przekonanie, że inflacja to ponura przeszłość, która odeszła raz na zawsze. Rynku jednak oszukać się nie da; hojne wydatki socjalne, rosnące deficyty budżetowe, a także zachwianie zaufania w nieomylność instytucji banku centralnego zrobiły swoje. Świat ponownie wchodzi w erę lęku o inflację, której sygnałem są chociażby kłopoty dolara. Pierwszą linią ataku ze strony tracącego na wartości pieniądza stała się giełda, po kryzysie „bąbelkowym” lat 1990., po 2001 roku, jej miejsce zajęły nieruchomości, które tylko w ciągu ostatnich dwóch lat, w Londynie, Nowym Jorku czy Hongkongu rosły niekiedy w tempie trzycyfrowym. Kiedy jednak inflacja zaczęła ogarniać cały sektor finansowy, przyszedł czas na złoto. W ciągu minionych 4 lat cena tego metalu, wbrew najśmielszym oczekiwaniom ekspertów, wzrosła dwukrotnie. Strach przed tracącym na wartości dolarem, a ostatnio także zagrożenie euro, funta brytyjskiego i franka szwajcarskiego nie tylko podniosły cenę ropy naftowej, ale przede wszystkim skierowały europejskich i amerykańskich inwestorów i ciułaczy w stronę złota. Kupowaniem złota interesują się od pewnego czasu także rządy. Ellison Chu, menadżer londyńskiego biura, Standard Bank z Hong Kongu, informuje, że znacznych zakupów dokonała ostatnio Brazylia, Południowa Korea, Japonia, a nawet…Rosja. Chu sugeruje wręcz, że to właśnie Rosjanie wywindowali w końcu listopada cenę złota powyżej 500 dol. za uncję. I trudno się dziwić; bowiem przy panującej obecnie tendencji do finansizacji gospodarki, żaden papier, nawet najbardziej wartościowy, czy ziemia nie są tak praktycznym i pewnym środkiem tezauryzacji, jak właśnie złoto. Powtarzał to od pewnego czasu m.in. wieloletni prezes Europejskiego Banku Centralnego, Wim Duisenberg.
Dodatkowym stymulatorem obecnego popytu na żółty metal jest wzrost zainteresowania nim w rozwijających się gwałtownie Chinach i Indiach, gdzie biżuteria złota od wieków jest wyznacznikiem statusu społecznego i symbolem prestiżu. Światowa Rada Złota (World Gold Council) szacuje, że tylko do tych dwóch krajów napłynęło w ciągu ostatnich dwóch lat biżuterii o wartości ponad 13 mld dol. Stanowi to ok. 17 proc. światowej produkcji jubilerskiej, wynoszącej blisko 40 mld dol. rocznie. Azjatyccy nuworysze mogą – zdaniem ekonomistów Banku Światowego – podnosić cenę kruszcu o kolejne 10 do 20 proc….rocznie. Stąd 500 dol. za uncję, po raz pierwszy od 1987 roku, zapłacono właśnie w Azji, w Japonii.
Budzenie żelaznego wilka?
Wysoka cena, to zdaniem Paula Krugmana, publicysty z New York Times, i innych zwolenników pieniądza papierowego, „ostateczna śmierć koncepcji standardu złota”, czyli pieniądza opartego na parytecie złota. Nic podobnego! – protestuje prof. Thomas Sowell, ekonomista ze Stanfordu – jest raczej odwrotnie. „Jedynym naprawdę skutecznym sposobem powstrzymania inflacji, a więc czynnika najsilniej wpływającego na wzrost cen złota, jest właśnie powrót do standardu złota”. I choć na razie brzmi to jak bajka o żelaznym wilku, to przecież nie wynaleziono dotychczas żadnego skuteczniejszego środka regulacji ilości pieniądza na rynku. Ograniczenie podaży pieniądza do wartości złota zgromadzonego w skarbcach bankowych, to równocześnie niezawodna metoda zwalczania inflacji. I jeśli by nawet rację mieli zwolennicy Keynesa, że „ograniczona inflacja przynosi gospodarce skutki dobroczynne”, to prawdą jest także to, że każda inflacja pozbawia nasz pieniądz wartości. Mała kradzież, powtarzana systematycznie, jest może mniej bolesna, lecz równie dotkliwa, co napad czy rabunek.
O powrocie do standardu złota mówi często i to bardzo ciepło, ustępujący prezes Federal Reserve Bank, Alan Greenspan, powodem dla którego Anglicy wstrzymali się przed wejściem do strefy euro było również złoto, a ściślej ewentualność wprowadzenia standardu złota. I chociaż – zdaniem wspomnianego tu, prof. Sowella – „jeśli w ogóle to kiedyś nastąpi to nie wcześniej niż za dwa, trzy pokolenia”, samo postawienie problemu jest tu znamienne. Złoto – pisał Rothbard w „Złoto, banki, ludzie” – jest pieniądzem towarowym, który trzeba z wielkim trudem wydobyć z ziemi i przetworzyć, w przeciwieństwie do „pieniądza papierowego, który drukować można praktycznie z niczego, nie ponosząc przy tym prawie żadnych kosztów”. Bez względu na jego przyszłe losy, jedno jest pewne, że w przypadku pieniądza opartego na standardzie złota, wraz ze wzrostem ceny kruszcu rosłaby siła nabywcza naszej gotówki. Na razie jest odwrotnie!
Jan M. Fijor
„Wprost” 2005-12-11
Sprowadzę złoto zamiast miedzi, a srebro – na miejsce żelaza (…) Iz 60,17
Panie Janie, mówił pan o zabezpieczeniu sobie poduszki finansowej w gotówce na co najmniej rok przeżycia bez dochodu, jednocześnie żeby chronić kapitał przed inflacją inwestując np. w złoto, to jakim cudem można mieć
poduszkę finansową w gotówce na rok życia ? PRZECIEŻ TO NIEMOŻLIWE ! albo mam środki chronione przed inflacją w złocie albo mam w gotówce na rok z góry i tracę ich wartość z powodu inflacji, innymi słowy nie mogę mieć jednego i drugiego jednocześnie . To jak mieć poduszkę finansową na rok z góry i nie tracić środków przez inflację ? pozdrawiam Jarosław.
Zgadza się – gotówka jest wrogiem, ale poduszka koniecznością. Dlatego jesteśmy w
tak trudnej sytuacji, bo nie wiemy, jak to prawidłowo rozłożyć. Poduszka to zwykle zabezpieczenie
wystarczające na 6-9 miesięcy życia. Oszczędności (jeśli są0 są dużo wyższe.
Szczególnie dotyczy to ludzi starszych, emerytów.