Wczoraj obejrzałem wywiad z Panem przeprowadzony przez „NamZależy”, po tym gdy trafił do serwisu „Wykop.pl”. Tam był bardzo ważny fragment, gdzie Pan stwierdza, że dzielenie się powinno być dobrowolne. Ważny dlatego, że jest pewną kontrą dla takiego spolaryzowanego myślenia, w którym albo jesteśmy socjalistami (a więc dzielimy się z innymi), albo jesteśmy kapitalistami (a więc nie dzielimy się, tylko wyłącznie handlujemy).
Jestem komunitarianinem (a przynajmniej tak mi się wydaje, po tym, co wyczytałem w słownikach:) i nic złego nie widzę w dzieleniu się z innymi dobrowolnie i w dodatku bez pieniężnego zysku. Wychowałem się na Free Software, gdzie pozycję kształtuje się nie przez kapitał czy władzę, ale przez ilość pracy wykonanej dla dobra ogółu. W efekcie ludzie dzielą się ze sobą wiedzą na temat programowania, bo nie ma rywalizacji związanej z odbieraniem sobie jedzenia (pieniędzy), gdy ktoś wie więcej od innego. Nikt mnie nie zmuszał do tego, ani nie czuję też wewnętrznego przymusu – gdy jest czas, że mam deficyt wolnych chwil czy radości, to po prostu nie programuję dla wspólnego dobra, tylko robię coś zarobkowo.
Wniosek, który mi się nasunął jest taki, że systemy wzajemnej pomocy i wspólnego decydowania (np. demokracja) nie są z gruntu złe. Po prostu też się sprawdzają, ale w pewnych warunkach. Najważniejszym jest chyba dobrowolność partycypacji, a niemniej ważnym skala. Jeśli mam paczkę znajomych i wspólnie pracujemy nad projektem (czy to komercyjnym, czy darmowym i wolnym), to system demokratyczny sprawdza się, bo [proszę wybaczyć kolokwializmy]:
– komunikujemy się każdy z każdym;
– odpowiadamy przed sobą wzajemnie;
– wiemy, kto coś „zjebał”;
– gdy ktoś coś „zjebał”, to możemy go wykluczyć lub ukarać;
– zgadzamy się co do wspólnego celu;
– nikt nas w projekcie na siłę nie trzyma;
– gdy ktoś ma kłopoty, to pomożemy mu.
Jest wzajemna pomoc („socjal”), jest demokracja, a to coś działa.
Pewnie dlatego, że nikt nie robi innych w konia i nie może się schować gdzieś w strukturze, tylko jest osobiście odpowiedzialny. Działanie wspólne i dla wspólnoty jest więc ok, tylko w niewielkich społecznościach.
Mam też doświadczenia odwrotne, gdzie w dużej, „kapitalistycznej” firmie była wspólnota i działanie na jej rzecz, ale wymuszone. W efekcie ludzie potrafili chować się za procedurami, przez tydzień dyskutować kto ma coś zrobić, zamiast to zrobić, a nawet fizycznie zmieniać miejsce wykonywanej pracy, mówiąc kolegom z jednej siedziby, że są w innej, a tym z drugiej, że są w pierwszej (aby nikt ich nie znalazł, bo byli w mieście). Ludzie nazwaliby tą spółkę „krwiożerczymi kapitalistami”, ale wewnątrz z racji skali (tam parę tysięcy osób w sumie pracuje w całym kraju), w odniesieniu do jednostek tam pracujących, to jest socjalizm, a w dodatku taki mało dobrowolny (w tym układzie odniesienia, bo zawsze można pójść w inne miejsce pracować, co też kiedyś uczyniłem).
(Paweł)
Nie zmieniam zdania. Nadal uważam, że jedynym systemem, który dobrowolnie pozwala się dzielić jest kapitalizm. Cieszy mnie, że nazwałeś socjalizmem mechanizmy pseudo spontaniczności w korporacjach. W rzeczywistości to często żadna spontaniczność. To nawet nie porządek. To próba ograniczenia wolności uczestników pod pozorem tworzenia procedur, które mają poprawić użyteczność całej spółki. Kapitalizm jest wzajemną pomocą jednostek, socjalizm i korporacjonizm, to kolektywizm, czyli socjalizm. Uklony
W twoim komentarzu wyczułem nutę krytyki wobec dużej kapitalistycznej firmy (korporacji, czyli spółce), która jakby rządzi się innymi prawami. Piszesz wręcz, że zatraciła ona cechy kapitalistyczne (indywidualizm) na rzecz socjalizmu (kolektywizm). Taka krytyka jest dość powszechna, nierzadko ludzie życzliwi wolności gospodarczej (wolnemu rynkowi) domagają się interwencji wobec dużych korporacji, które niszczą mały biznes, konkurencję. Byłbym ostrożny z odsądzaniem tych wielkich spółek kod czci i wiary i tym samym uniemożliwilibyśmy małych spółkom stanie się z czasem wielkim biznesem.
Każda wielka spółka była kiedyś mała. Dzięki wolności gospodarczej, swobodzie konkurowania, a zwłaszcza swoim wybitnym osiągnięciom osiągnęła wysoki poziom (wielkość) czy wręcz monopol, jako to miało miejsce z Microsoftem czy Google.
O ile to był monopol naturalny, wynikający z walorów świadczonych usług czy produktów, nie ma problemu. Gorzej, gdy sięgnęła po parasol ochronny państwa (AIG, General Motors i in.) i cieszy się nim, wykorzystując go w konkurowaniu z innymi. Na szczęście, każdy monopol z nadania państwa prędzej czy później upada.