Od dłuższego czasu, jednym z wiodących tematów w dyskusji nt. poziomu życia, zamożności i kapitalizmu powraca kwestia tzw. sprawiedliwości społecznej. Oto co na ten temat myśli wybitny amerykański ekonomista, Thomas Sowell:
Biedni i bogaci
Spośród współczesnych publikacji poruszających temat zasad moralnych i ich związku z rozbieżnością w dochodach i bogactwie być może największym uznaniem cieszy się słynny traktat Johna Rawlsa zatytułowany Teoria sprawiedliwości. Według koncepcji „sprawiedliwości społecznej” w gospodarce zaproponowanej przez profesora Rawlsa, „jednostki znajdujące się na tym samym poziomie talentu i możliwości oraz przejawiające tę samą gotowość do ich wykorzystania powinny mieć takie same perspektywy powodzenia, niezależnie od ich wyjściowej pozycji w systemie społecznym”.
Można zakładać, że niewielu Amerykanów sprzeciwiłoby się ogólnemu przesłaniu tego ideału – mogliby co najwyżej wyrazić dezaprobatę wobec metod jego realizowania. Rawls szybko go jednak modyfikuje, zastrzegając, że „korzyści dla osób lepiej przez naturę uposażonych mają być ograniczone do takich, które sprzyjają dobru uboższych sektorów społeczeństwa”. Uzasadnia to twierdzeniem, że „sprawiedliwość ma pierwszeństwo wobec efektywności”, a różnice we wrodzonych talentach są równie niepożądane – a zatem niesprawiedliwe – co dziedziczenie ogromnych fortun.
Koncepcja Rawlsa, według której nierówne wynagrodzenia mogą być tolerowane jedynie w tym stopniu, w jakim służą dobru ludzi z „biedniejszych warstw społeczeństwa”, rodzi pytania natury moralnej i empirycznej. Jak widzieliśmy, warstwy społeczeństwa osiągające niższe dochody stanowią tymczasowe zbiory ludzi głównie młodych i mniej doświadczonych – a nikt nie zostaje młody przez całe życie. Natomiast co do niskiego odsetka (5 procent) tych, którzy przez lata zaliczają się do dolnego kwintylu zarobków, nie można arbitralnie zakładać, że ich nietypowy los nie ma nic wspólnego z obranym przez nich modelem życia.
Twierdzenie Rawlsa, że korzyści odnoszone przez pozostałą część społeczeństwa nie mają żadnej moralnej wartości, o ile nie przyczyniają się do poprawy losu ubogich, może prowadzić do zahamowania postępu dla dobra ludzi, którzy zdecydowali się żyć bezproduktywnie. Wiele wniosków, które miałyby sens w świecie rządzonym przeznaczeniem, nie ma sensu w świecie indywidualnych wyborów. Fakt, że na wybory te mogą mieć wpływ przeszłe uwarunkowania społeczne, nie oznacza, że nie można ich dokonywać, kierując się aktualnymi systemami kar i nagród czy standardami postępowania – do których zalicza się bezkrytyczne, bezwarunkowe wspieranie destruktywnych zachowań.
Przegląd ludów i obszarów na całym świecie, jakiego dokonałem w poprzednich rozdziałach w poszukiwaniu przyczyn rozbieżności dochodów i bogactwa – czy to między krajami, czy w ich obrębie – z założenia skupiał się na przyczynach różnic w produktywności. Inni, bardziej zainteresowani redystrybucją dochodów i bogactwa, często pozostawiają ich produkcję na dalszym planie. Lekceważąc procesy produkcyjne, zwolennicy redystrybucji unikają pytania, czy nierówności dochodowe nie korelują aby z nierównościami w produktywności.
Zwolennicy redystrybucji przekonują, że istniejący system nagród nie jest sprawiedliwy, gdyż duża część naszych sukcesów ma swoje źródło w zupełnie przypadkowych okolicznościach, pośród których najistotniejsza jest „losowość narodzin”. Mówiąc krótko, redystrybucjoniści bardziej niż produktywność chcieliby osądzać zasługi. Zdaniem niektórych z nich, produktywność należałoby całkowicie pominąć – zgodnie z zasadą Rawlsa, według której sprawiedliwość jest ważniejsza niż efektywność ekonomiczna.
Na potrzeby rozważań przyjmijmy na chwilę kryteria zwolenników „sprawiedliwości społecznej”. Wyobraźmy sobie człowieka, którego rodzice byli nie tylko biedni, lecz także nieodpowiedzialni, niedbali, uzależnieni od alkoholu i agresywni wobec własnych dzieci. Dla kogoś urodzonego w tak patologicznej rodzinie wydobycie się z zastanego toksycznego środowiska, wyrośnięcie na porządnego, ciężko pracującego męża i ojca oraz opanowanie fachu, na przykład stolarstwa, celem utrzymania rodziny, którą traktowałby zdecydowanie lepiej, niż sam był traktowany jako dziecko, byłoby godnym pochwały osiągnięciem.
A teraz wyobraźmy sobie człowieka urodzonego w zupełnie innych okolicznościach, wychowanego przez kochających rodziców w bogatym domu, ze wszystkimi korzyściami, jakie zapewnia tego rodzaju pozycja społeczna, jak choćby prywatna edukacja i kontakt z szerszym kręgiem kulturowym. Gdy ktoś taki zostanie neurochirurgiem, zasłuży, rzecz jasna, na uznanie, lecz niekoniecznie bardziej niż wspomniany stolarz.
W świecie, w którym nagrody przyznawano by w oparciu o zasługi, nie byłoby powodu płacić neurochirurgowi więcej niż stolarzowi – natomiast w świecie, gdzie liczy się produktywność, wynagrodzenia nie są kwestią względnych zasług jednostek. Dla zarabiających dalece ważniejsze niż oceniana na podstawie zasług „sprawiedliwość społeczna” jest zdrowie i samopoczucie ludzi, którzy mogą skorzystać z oferowanych przez nich produktów bądź usług. W takiej sytuacji powstaje kwestia względnego zapotrzebowania na neurochirurgów i stolarzy oraz o zapewnienia młodym ludziom z dobrymi zadatkami – niezależnie od tego, z czego one wynikają – bodźców do obierania długiej i niełatwej drogi do zawodu neurochirurga, bez względu na niesprawiedliwość wynikającą z faktu, że niektórzy mają ku temu lepsze predyspozycje niż inni.
Zamiast ograniczać się do rozpatrywania szans różnych jednostek czy grup na osiągniecie wysokich dochodów, powinniśmy dyskutować na temat ich produktywności, to bowiem dotyczy także innych członków społeczeństwa, którzy korzystają na dobrach i usługach oferowanych przez ludzi będących jedynym lub głównym przedmiotem uwagi zwolenników redystrybucji dochodów.
Nazywanie losu konsumentów dóbr i usług kwestią „efektywności”, a losu tych, którzy otrzymują dochody za ich produkcję kwestią „sprawiedliwości społecznej” – a następnie uznawanie, za Rawlsem, „sprawiedliwości społecznej” za kategorycznie ważniejszą niż „efektywność”[v] – to wyjątkowo przebiegły zabieg retoryczny. Jeśli dochód redystrybuowany jest tak, że redukuje to efektywność, straty ekonomiczne części konsumentów są arbitralnie uznawane za mniej istotne niż zyski ekonomiczne beneficjentów „sprawiedliwości społecznej”. A czym jest niesprawiedliwość, jeśli nie obciążaniem ludzi niezasłużonymi stratami? Trudno pojąć, jak niezasłużone straty, które ponosić muszą ludzie jako konsumenci, różnią się pod względem moralnym od niezasłużonych kosztów ponoszonych przez ludzi jako odbiorców dochodów.
Fragment ten pochodzi z wybitnej książki T. Sowella zatytułowanej Bieda, bogactwo i polityka, tł. K. Zuber, Fijorr Publishing, 2016.