Po kilkudniowej adaptacji do nowego miasta i klimatu, pojechaliśmy z Santiago do Valparaiso, miasta, o którym w dzieciństwie śniłem, a którego wielkość i sława głównego portu na drodze między Azją a Europą zgasła wraz z budową Kanału Panamskiego. W portowej knajpeczce zjedliśmy soczystą ośmiornicę, wypili vino chileno i wrócili do hotelu do Santiago. Nazajutrz rano miał po mnie przyjechać generalski samochód i zabrać mnie do klubu oficerskiego, w którym Generał Pinochet, dwa razy w tygodniu, spożywa śniadanie. Oznajmiono mi, że Pan Generał ma dla mnie tylko 20 minut, więc aby nie marnować czasu, spisałem na kartce kilka prostych pytań i przesłałem je wieczorem faksem do córki Lucii.
Co prawda, nikt mnie o to nie prosił, na wszelki wypadek wziąłem jednak ze sobą paszport, a nawet dwa, prawo jazdy, pieniądze, legitymację dziennikarską, aparat fotograficzny, magnetofon i słownik polsko – hiszpański. Byłem podekscytowany, ale spokojny. Moja początkowa pewność siebie ustępowała lękowi. Jechaliśmy szosą, wzdłuż rzeki. Kierowca, po zlustrowaniu mnie od stóp do głów w chwili poznania, wyraźnie unikał mojego wzroku. Próbowałem z nim rozmawiać, dał mi jednak delikatnie do zrozumienia, że woli, abyśmy milczeli. Mniej więcej po pół godzinie wyjechaliśmy z miasta, wjeżdżając w kotlinę między wzgórzami. Po chwili samochód zjechał z głównej drogi w las, wspiął się w górę, gwałtownie skręcił w boczną dróżkę, by zatrzymać się spokojnie na parkingu przed wysoką bramą. Miejsce nie przypominało odosobnionej kwatery, czy tym bardziej jednostki wojskowej. Wyglądało raczej na motel, albo klub. W sekundę, przy naszym samochodzie znalazło się dwóch cywilów, Jeden zasalutował sprężyście, drugi otworzył drzwi z mojej strony i wyciągając do mnie rękę przedstawił się – nazwiska nie dosłyszałem, byłem na to zbyt stremowany. Weszliśmy do drewnianego budynku, przypominającego chatę alpejską, gdzie czekał na nas mężczyzna, którego przedstawiono mi jako pułkownika….Zrozumiałem jedynie, że jest adiutantem generała Pinocheta. Spytał kurtuazyjnie, jaką mieliśmy podróż, i czy to moja pierwsza wizyta w Chile, po czym wskazał na pół otwarte drzwi. Stojąca w nich uśmiechnięta Seńorita zapytała, czego chcę się napić. Speszony powiedziałem: gracias, no necesito nada, po czym dotarło do mnie, że język mam wyschnięty na wiór, więc dodałem: nada…menos aqua (niczego, prócz wody). Seńorita postawiła butelkę oszronionej wody mineralnej na stoliku, obok skórzanego fotela, który wskazał mi adiutant. Zasalutował i wyszedł, zamykając za sobą drzwi od gabinetu.
W minutę zorientowałem się, że siedzę w gabinecie Pinocheta. Usiadłem rozluźniony czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Spodziewałem się kontroli dokumentów, a nawet rewizji, tymczasem przyjęto mnie jak dobrego znajomego. Generał ubrany w biały mundur niepostrzeżenie wszedł do środka. Przywitał się ze mną jak byśmy się już znali. Nie wiedziałem, czy usiąść, czy zrobić mu zdjęcie. Wyciągnąłem na wszelki wypadek aparat fotograficzny.
W mojej dziennikarskiej karierze kilka razy rozmówcy przerywali rozmowę, wychodzili trzaskając drzwiami, a nawet straszyli mnie odpowiedzialnością. Jeśli najpierw zrobię zdjęcie, pomyślałem, będę mieć przynajmniej pamiątkę, a poza tym dowód na to, że tu byłem. I niezdarnie uwolniłem przesłonę. Czując moje zażenowanie Pinochet spytał, czy chcę sobie zrobić z nim zdjęcie. Skinąłem. Zawołał po fotografa, ustawiliśmy się, klik, klik, jak spod ziemi pojawi się Lucia, córka generała. Kolejny klik…Widząc uśmiech na twarzy ojca, i mojej też, powiedziała, że możemy rozmawiać ile chcemy, i że ona zaczeka, by mnie potem odwieźć do hotelu.
– Ciao Papi, ciao Juan – rzuciła, pomachała i wyszła z gabinetu. Mój chilijski spowiednik zrobił swoje.
Zostaliśmy sami. Spojrzałem na zegar nad biurkiem, wskazówka minutowa przeskoczyła właśnie na 10.00. Generał wskazał na mój fotel, poczekał aż usiądę, usiadł sam, włączyłem magnetofon, otarłem pot z czoła, westchnąłem głęboko i spytałem:
– Panie Generale, kto osobiście podjął decyzję o ataku na La Moneda?
– Ja. Byłem przecież głównodowodzącym.
– Co pan wtedy myślał?
– Prosiłem w duchu Boga o łaskę roztropności, oraz opiekę nad krajem, nad Chilijczykami. Mimo iż to nie ja byłem sprawcą tego, co się wtedy w kraju działo, a także, że wykonywaliśmy rozkaz trybunału konstytucyjnego wiedziałem, że odpowiedzialność za golpe spadnie na mnie. Z tego powodu, na kilka godzin przed puczem, spotkałem się z wyższymi dowódcami wojskowymi apelując, żeby byli skuteczni, lecz sprawiedliwi.
– Sądząc po opinii, jaka na pański temat panuje obecnie, to się chyba nie udało – spytałem, zdając sobie sprawę, że takie pytanie może go rozwścieczyć. Spojrzałem ukradkiem. Siedział spokojny, z zamglonymi oczami. Bardziej przypominał przegranego niż zwycięzcę. Wyglądał jak emerytowany urzędnik ministerialny, a nie generał, który jeszcze niecałe 10 lat wcześniej był panem życia i śmierci kilkunastu milionów ludzi. Teraz wiadomo, że już wtedy był poważnie chory. Półtora roku później znalazł się w londyńskiej klinice, gdzie go internowano i chciano postawić przed sądem za zbrodnie popełnione w czasie 16. letniej dyktatury.
Opuścił głowę, długo się zastanawiał, w końcu odpowiedział:
– Sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Zginęli ludzie. Wielu ludzi…
(Fragment tomu reportaży, Jana M. Fijora, zatytułowanych Reisefieber. Książka ukazała się drukiem w końcu stycznia 2018 roku witryny nakładem Fijorr Publishing).
To musiało być wspaniałe przeżycie. Super sprawa
To było poruszające i wzruszające spotkanie. Opisałem je ze szczegółami w „Reisefieber”. Ukłony
Przeczytałem Twoje 3 książki, tę też na pewno kupię za jakiś czas. Szkoda że kontestatorzy (Ci z komentarzy) tak mało czytają F.publishing, pzdr.
Z wrodzonej skromności napiszę, że dawno tak mądrego i miłego listu nie dostałem.
Wesołych Świąt!
JMF
Szóstkę! Oo,jakie sweet zdjęcie z szóstką hmm.no nie wiem :/ Moja babcia miała pięcioro dzieci w tym moją mamę. Moja mama i tata mają mnie, moją siostrę i dwóch braci, czyli cztery. Super quiz!