O tym, że wybór Jerome Powella na nowego prezesa Rezerwy Federalnej to jak dotąd najpoważniejszy błąd Donalda Trumpa świadczy wynik głosowania w Senacie. Na Powella głosowali Republikanie, i Demokraci – jak leci. dla większości z nich nowy prezes FED to zapowiedź utraty przez Trumpa drugiej kadencji.
Co prawda, niewiele na jego temat wiemy, jednakże wiadomo, że nie jest to kandydat, którym Donald Trump powinien się chlubić. Tym bardzie, że tej kandydatury nie zaaprobują wyborcy prezydenta, których sympatię i zaufanie zaskarbił sobie President of the USA (POTUS) obietnicą złamania waszyngtońskiego i nowojorskiego establishmentu, pokonania skorumpowanych Demokratów, a zwłaszcza planami powrotu do standardu złota i ograniczenia władzy banku centralnego. Pamiętamy przecież, że w książce „Prezydent Biznesmen” kandydat Trump zdecydowanie krytykował obecną politykę monetarną FED, zarzucając jej zbyt niskie stopy procentowe, arbitralność, oraz keynesizm, a konkretniej presję na zadłużanie się. Kiedy był jeszcze kandydatem Trump kilkakrotnie podkreślał, że Janet Yellen nie jest jego faworytką, po czym wybrał Powella, który jest taką panią Yellen tyle, że w spodniach. Jedyna różnica między nim a nią to przynależność partyjna, która we współczesnych Stanach Zjednoczonych nie jest właściwie żadnym wyróżnikiem politycznym. Dlatego m.in. Powell jest wierną kopią swojej poprzedniczki.
Z wykształcenia prawnik, z zawodu i charakteru, urzędnik. Przez pięć lat był gubernatorem Fed, należy do tej grupy urzędników od finansów, co to prochu nie wymyślą. Miłośnik stabilizacji znanej pod popularnym dziś określeniem: Deep State (głębokie, czyli duże, wszechwładne państwo). Usłużny, lojalny – słowem: bmw. Powell lubi i szanuje ludzi władzy, jest biurokratą, który chętnie się godzi na rolę trybiku w maszynerii banku centralnego i państwa opiekuńczo – militarystycznego.
Trudno uwierzyć, że Trump tego nie wiedział. Rozmawiał przecież wcześniej, i traktował niezwykle poważnie kandydaturę Johna Taylora, ekonomisty co prawda życzliwego bankowi centralnemu, ale jednak – w porównaniu do Powella – jastrzębia: przeciwnika zerowych stóp, zwolennika wprowadzenia polityki trudniejszego pieniądza, a także zwolennika ograniczenia dyktatu FED. W ostatniej chwili, prezydent Trump świadomie zdecydował się na tego ostatniego. Nie ma wątpliwości, że czynnikiem, który za tym przeważył, była jego skłonność do drukowania pieniędzy na żądanie, a także gwarancja polityki zerowych stóp procentowych. Na krótką metę jest to zabieg skuteczny, dzięki któremu Wall Street bije kolejne rekordy, a rząd zapożycza się nadal, w skali długoterminowej oznacza to zniechęcenie do oszczędzania, konsumpcję ponad stan, a w chwili gdy bańka spekulacyjna w końcu pęknie (na rynku obligacji jesteśmy w przededniu pęknięcia), inflację, kryzys, a kto wie, może i wojnę światową.
Jeśli Donald Trump nie bał się wypowiedzieć wojny lewicy, mediom, establishmentowi, to dlaczego nagle cofnął się przed czymś, czego Ameryka potrzebuje dzisiaj jeszcze bardziej? Mógł przecież zawiesić, albo wręcz zlikwidować Rezerwę Federalną, wrócić do bankowości z pełną rezerwą, rozdzielając bankowość depozytową na depozyty a vista i depozyty długoterminowe. Zwalniając przy okazji tysiące utytułowanych pracowników ze swymi bezwartościowymi doktoratami. Stąd już byłby tylko krok do standardu złota i zahamowania procesu tworzenia pieniędzy z powietrza. Takie minimum reform pociągnęłoby za sobą, niemal automatycznie, spadek wydatków rządowych, obniżkę najboleśniejszego z wszystkich, podatku od pracy (social security), oraz zakaz dalszego zadłużania się rządu. Ten powrót do kapitalizmu, który nagradza ciężko pracujących i utalentowanych, a nie cwaniaków z dobrymi układami politycznymi, uwolniłby energię, z jaką Amerykanie budowali swój potężny kraj w wieku XIX i na początku XX.
Ludzie, którzy głosowali na Trumpa w listopadzie 2016 mieli nadzieję, że to wszystko stanie się rzeczywistością. Już po roku od zwycięstwa wiadomo jednak, że DT to powtórka z tego co już było. Dlaczego? Przecież powrót do starego dobrego kapitalizmu byłby na rękę samemu prezydentowi. Przez to, że nie skorzystał z takiej szansy, nadziei, oczekiwań wyborców Ameryka straciła swoją wielką szansę. Kto wie, czy nie ostatnią już. Trump, najprawdopodobniej drugiej kadencji nie otrzyma. Jeszcze bardziej ponurą perspektywę ma przed sobą Stany Zjednoczone.
Z powodu tego, że Trump nie zrealizował zapowiadanej w kampanii misji i zawiódł pokładane w nim nadzieje wyborców, pojawi się wkrótce najprawdopodobniej nowa siła polityczna, niech to będą zwolennicy komunizującego, Bennie Sandersa, która uświadomi Amerykanom, że stawianie na kapitalizm to błąd. No, bo skoro kapitalizm doprowadził do zapaści, to może sięgnąć po komunizm? Millenialsi, którzy wiele doświadczenia w życiu jeszcze nie posiedli, sięgną po hasła ze sztandarów Sandersa lub kogoś z wyznawców jego komunistycznej religii. Ten nowy prezydent – komunista rozpruje worek z pieniędzmi, pogłębi regulacje i państwo, zacznie zwalczać bogatych, a kto wie, może nawet – jak przewiduje Doug Casey – wprowadzi pensję narodową. Skutkiem tego, przy wparciu FED-u pod kierownictwem Powella, nastąpi szybki wzrost inflacji i spadek siły nabywczej dolara. Import podrożeje, co wobec kurczącej się od ponad ćwierć wieku amerykańskiej bazy przemysłowej, doprowadzi do zubożenia ludności. Pojawią się objawy niezadowolenia, rozruchy, pewnie także krachy…
Wspomniany Casey jest zdania, że dopiero w sytuacji, gdy już gorzej być nie może, narodzi się wielka narodowa refleksja. Taka jak kiedyś narodziła się w Polsce przy okrągłym stole. Znając przebieg 30 lat jakie po okrągłym stole nastąpiły, wielkich powodów do optymizmu nie ma. Obym był fałszywym prorokiem…
Jan Bereta
Obyś był tym fałszywym prorokiem :/
„sympatię i zaufanie zaskarbił sobie […] zwłaszcza planami powrotu do standardu złota i ograniczenia władzy banku centralnego”
Twoją sympatię, Janku, moją i pewnie wielu ludzi (na zaufanie dopiero musi zapracować), ale wątpię, żeby te tematy były jakoś bardzo obecne w amerykańskich domach.
Tak wierzyłem, że może kuchennymi drzwiami DT odwróci ześlizgiwanie USA na dno , a więc zapobiegnie wojnie światowej.