Małe rodzime gorzelnie polskie nie wytrzymują konkurencji z dużymi międzynarodowymi graczami – woła przerażony minister rolnictwa. Trzeba to zmienić, ale na przeszkodzie może stanąć Bruksela!
Podobno jeszcze w 2005 r. istniało w Polsce 317 gorzelni, dziesięć lat później było ich już tylko 82 i to pomimo wzrostu produkcji alkoholu o prawie 15 procent. Powód? Nasze gorzelnie niszczy zachodni kapitał, który konsoliduje produkcję – tłumaczy Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Nie podoba się to ani urzędnikom, ani posłom. W swej interpelacji parlamentarzyści z Kukiz,15 piszą, że „wskutek dużej konkurencji cenowej pogarsza się jakość produkcji. A rdzennie polskie przedsiębiorstwa zamiast konkurować na zagranicznych rynkach, walczą o utrzymanie u siebie”. I dalej, piszą posłowie: „gorzelnie rolnicze przegrywają na rynku międzynarodowym i krajowym”. Dlaczego? Bo są lepsze od wielkich skonsolidowanych firm? Otóż, nie. Powodem jest wyższa jakość wytwórni przemysłowych, których wydajność jest kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy większa – odpowiada poseł Jarosław dr Sachajko, dodając, że: „od wielu lat właściciele gorzelni rolniczych ulegają presji ciągłego obniżania cen ze strony silnych, skoncentrowanych odbiorców z sektora wyrobów spirytusowych i paliwowych”. Zdaniem pana posła „staranie biznesu o nieustanne obniżanie cen” jest szkodliwe, gdyż wskutek tego cierpią producenci mniejsi, drożsi, czyli gorsi.
Co w tym złego, że produkt jest tańszy? Przecież wszystkim nam, i producentom, i konsumentom chodzi o to, żeby było taniej, więcej i lepiej. No, tak, upiera się poseł, ale właśnie małe gorzelnie produkują lepiej! że niby co? Gdyby tak było, to by nie upadły. To one by konsolidowały segment wyższej jakości, tak jak to się dzieje w przypadku tysięcy gorzelni produkujących szkocką whisky sektora „single malt”, czy ekskluzywnych winnic francuskich spod znaku „chateu” . Dlaczego u nas się nie da? Dlaczego u nas upada nawet „pejsachówka”? Ponieważ u nas nie chodzi o to, żeby produkować lepiej, taniej i więcej; nie chodzi o to, żeby konsumenci mieli tańszy i lepszy produkt, a producenci zarabiali więcej, lecz żeby więcej zarabiała klasa próżniacza z ulicy Wiejskiej. Polski sektor gorzelniany i winiarski obezwładniła „ustawa o wyrobach spirytusowych”. Ci sami posłowie, którzy winą za spadek liczby producentów obarczają biznes zachodni, sparaliżowali nasz sektor produkcji alkoholu nadmiernymi regulacjami a zwłaszcza zbędnymi kosztami. Skutkiem tego wina z nielicznych polskich winnic są często droższe niż francuskie czy argentyńskie z wysokiej półki reservas. Do niedawna wręcz obowiązywał ścisły zakaz produkowania win gronowych na sprzedaż, zaś uzyskanie wpisu czyli zezwolenia na produkcję alkoholu wymagane było nawet w przypadku przetwórni domowych.
Szkot, Włoch czy Francuz może produkować alkohol jaki chce i ile chce, płacąc podatek od osiągniętego dochodu, Polak musi głównie płacić za zezwolenia. Co gorsza, gorzelnie czy winiarnie początkujące, albo te, które mają akurat gorszy rok, płacą bez względu na wyniki finansowe. Opłaty wpisowe, rejestracyjne, podatki cywilno-prawne, ZUS, podatki od nieruchomości etc. doprowadzają mały, niekiedy znakomity jakościowo biznes do upadku.
Czy to jest wina zachodniego kapitału? Konsolidacji? Brukseli? Czy może właśnie mafii poselskiej z Wiejskiej, która ustanawia prawo wyłącznie z myślą o dochodach własnych, na utrzymanie rodzimej biurokracji. „Oczy właścicieli gorzelni powinny być dziś skierowane głównie na Brukselę – bałamuci producentów minister rolnictwa – bo tam ma dojść do zawarcia umowy pomiędzy UE a Mercosurem (organizacja gospodarcza zrzeszająca m.in. Argentynę, Brazylię i Urugwaj) w kształcie proponowanym przez Komisję Europejską (KE)”.
Zamiast obniżyć podatki i ograniczyć regulacje, minister chce zakazać światu produkować i sprzedawać wino, wódkę, aby polski Sejm mógł jeszcze śmielej, bez skrępowania konkurencją zagraniczną obciążać każdą butelkę czy beczułkę jeszcze wyższymi opłatami i haraczami, kosztem jej ilości, wydajności i jakości. I naszych coraz cieńszych portfeli.
Głupie prawo, cyniczne regulacje i opresyjne opodatkowanie niszczą nasz przemysł, zniechęcają drobny sektor do działania. Hipokrytom z Wiejskiej bardziej zależy na propagandzie i silnych rządach, niż na sprawnej i wydajnej gospodarce. Program 500+ oraz chora ustawa emerytalna ogołociły rynek z setek tysięcy ludzi zdrowych i gotowych do pracy. W odpowiedzi na działania przedsiębiorców poszukujących ratunku w zatrudnianiu cudzoziemców, zwłaszcza w sektorze przetwórstwa żywności, posłowie wymyślili sankcje za zatrudnienie tych ostatnich. Zamiast wzmacniać konkurencyjność polskiego przemysłu i łagodzić koszty pozaprodukcyjne podnosi się akcyzę na paliwa, straszy podatkiem katastralnym, czy wysokimi karami za brak formularza czy spóźnienie w przesłaniu go.
Wprawdzie Bruksela też ma niemało regulacji za uszami, nikt jednak nie szkodzi polskiej gospodarce więcej niż polski Sejm, politycy i urzędnicy. W porównaniu do nich Bruksela to wciąż raj dla przedsiębiorców.
Jan Bereta