Przypominam swój tekst sprzed 5 lat. Wydaje mi się, że rzuca on nowe światło na obecne wydarzenia, wskazując, że marzenie o depopulacji świata nie pojawiło się w lutym czy marcu 2020 roku.
Autor.
Katolikowi krytykować papieża nie wypada, a nawet chyba jest to grzechem. Co mam jednak uczynić, jeśli aktualny papież sprzeciwia się dziedzictwu, jakie przejął od swoich poprzedników, a nawet samym wyrokom boskim, zaś mój sprzeciw nie narusza reguł panujących w Kościele?
Najważniejszy temat świata
Zacznijmy od tego ostatniego argumentu. Dla każdego katolika, nienaruszalną zasadą wiary, jest nieomylność papieska. Nie jest to jednak nieomylność uniwersalna czy kategoryczna. Dotyczy ona wyłącznie kwestii wiary i moralności. Z tego chociażby powodu czuję się rozgrzeszony z tego, że moja krytyka dotyczy wyłącznie kwestii spoza wiary i moralności. Chodzi, jak się pewnie domyślacie, o opublikowaną 18 czerwca 2015 najnowszą encyklikę papieża Franciszka, „Laudato si”, co papiści przekładają na „W trosce o wspólny dom”. Jest to dokument, w którym Głowa Kościoła stawia pytania i udziela odpowiedzi w kwestii tzw. ochrony środowiska, czy jak kto woli ekologii.
O ile pytania o przyszłość ekologiczną świata, jak wszystkie inne pytania nie mają wartości logicznej, o tyle odpowiedzi można precyzyjnie zweryfikować na gruncie nauki i stwierdzić, czy są prawdziwe, czy nie. Ponieważ sprawa warunków życia na planecie Ziemia, w tym kwestie czystości środowiska, zaludnienia i klimatu jest bardzo ważna, stąd i sam temat cieszy się powszechnym zainteresowaniem; w kwestiach takich jak dziura ozonowa, efekt cieplarniany, globalne ocieplenie, a ostatnio także zmiany klimatyczne głos zabierają niemal wszyscy, a ludziom, których tematy te nie interesują zarzuca się cynizm, obojętność czy wręcz arogancję. Stąd, nikt nie ma pretensji, jeśli na temat topnienia lodowców czy nadmiaru dwutlenku węgla w Islandii wypowiada się autorytatywnie politolog, wybitny lingwista czy nawet gwiazda Hollywood. Podobnie, nie jest grzechem, gdy na potrzeby dyskusji naukowych wykorzystuje się argumenty polityczne i moralne; gdy ludzi sprzeciwiających się czarnowidztwu ekologów, zwiastujących koniec świata odsądza się od czci i wiary – wszak uzasadnia to waga tematu.
Coraz liczniejsze szeregi ludzi czuje się w obowiązku zabrać głos na ten najważniejszy temat świata. I zabierają…Problem w tym, że wielu z nich jest na bakier z argumentacją naukową, a nawet z logiką.
Wierzyć się nie chce
Mimo energii, z jaką ekologizm zaczął ratować planetę, luki w metodologii, nadmierny pośpiech i aktywizm wyszły na jaw. Z bólem, ale jednak, trzeba było przyznać, że pierwsze globalne zagrożenie planety, dziura ozonowa, jest jednak fikcją. Nic strasznego, nauka nie raz wpadała w ślepy zaułek, że wspomnę tylko Ptolomeusza, teorię flogistonu, czy ekonomię Marksa. Po takich wpadkach uczeni brali się do pracy, znajdowali nowy paradygmat i tworzyli lepsze teorie. Ekologowie jednak tak tego nie przyjęli. Dziura ozonowa, a nawet jej brak – tłumaczyli – to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie ma dziury? To żaden powód do zadowolenia – wołał wybitny aktor filmowy, Leonardo di Caprio – w każdej chwili grozi nam przecież…
Tak spopularyzowano efekt cieplarniany, który miał być odtąd nowym poważnym zagrożeniem dla planety. Tak nas nim ekonaziści katowali, że nawet sceptycy uwierzyli w zbawienne skutki podatku klimatycznego, protokołu z Kioto, szczytu w Rio de Janeiro czy tp. Globalna zgoda stała się dla przedstawicieli klasy próżniaczej prawdziwą okazją. Taki np. wiceprezydent USA, Al Gore, na straszeniu globalnym ociepleniem zarobił w krótkim czasie Nagrodę Nobla i 900 milionów dolarów. Niewiele gorzej ma się organizacja Greenpeace, czy aktywiści Earth First. Hucpa, jak to hucpa, nasilała się, dlatego że prawie nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy Gore, di Caprio, Paul Ehrlich (jeden z doradców papieża Franciszka d/s kontroli populacji – przyp. jmf) i inni zwiastuni zagłady mają rację, czy nie. Większość obawiała się ostracyzmu, a nieliczni sceptycy, którzy odważyli się racje hucpiarzy zakwestionować, wycofali się w obawie przed utratą grantów, pracy, czy stratowaniem.
Ale nawet to ekonazistom nie pomogło. Ktoś czegoś nie dopilnował, inny się wygadał po pijanemu, tak czy owak do mediów przedostały się tysiące maili krążących między sojuszniczymi laboratoriami, które łączyła naczelna strategia: wzbudzać lęk i na bazie strachu zdobywać granty i inne fundusze na badania grożącej nam katastrofy. Niewiele brakowało, a wyciek zostałby zmieciony pod dywan. Nie udało się, bo przez kilka lat pod rząd, i to nie tylko w strefie umiarkowanej, ale nawet w okolicach zwrotników, panowały wyjątkowo srogie i śnieżne zimy. Można tłumaczyć Amerykanom, że dwumetrowe zaspy w Nowej Anglii wywołane zostały globalnym ocieplenie, ale zastosowanie takiej argumentacji w Iraku czy nas Saharze to już byłaby bezczelność. Nawet ktoś, kto wierzył w złowrogie spiski kapitalistów zmierzających do zapanowania nad planetą, nie był w stanie przyznać, że trudno byłoby tym ostatnim tak ochłodzić klimat. Tym bardziej, że z ujawnionych właśnie tajnych maili wynikało, że nie tylko ocieplenia nie ma, ale jest trend w przeciwną stronę. Ktoś przypomniał, że pokryta lodowcem Grenlandia, była kiedyś zielona. Odkopano teksty pisane w okresie Renesansu, w których opisywano, jak to pewien hrabia heski zajeżdża z fasonem saniami zaprzężonymi w renifery do karczmy zlokalizowanej między Gdańskiem a Bornholmem. A więc nie tylko dzisiaj, kiedyś też tak było.
To był dla ekologizmu cios. Stracił on w krótkim czasie połowę wyznawców.
Al Gore wycofał się z aktywnego życia publicznego. Uczeni tracili etaty. Hollywoodzcy aktywiści castingi, a mimo to „uczeni” nie dali za wygraną. Po chwilowym zamieszaniu przeszli do ofensywy przekonując świat, że jeśli nawet globalnego ocieplenia nie ma, Ziemi grożą najróżniejsze inne kataklizmy, i tu wymieniono dwutlenek węgla.
(Interesujące kulisy tematu opisuje Jamie Whyte w swej niewielkiej objętościowo książeczki, zatytułowanej Oszuści czy ignoranci (tłum. P. Nowakowski, Fijorr Publishing, Warszawa 2015), oraz George Reisman w eseju Ekologizm, trucizna XXI wieku[1](tł. B. Pawiński, Fijorr Publishing, Warszawa 2015).
Nawet ignorantowi trudno było uwierzyć, że dwutlenek węgla może być aż tak groźny. Tlenek węgla, tak, ale CO2? Oddychamy dwutlenkiem. To pokarm świata roślinnego. Jak coś takiego może być trucizną i to wytwarzaną przez nieroztropnego człowieka? Tym bardziej, że aż 97 procent tego gazu powstaje w wyniku fotosyntezy glonów. Ekologowie poczuli się nieswojo. Ziemia pod nimi zadrżała. Na szczęście, zdążyli już z dwutlenku zrobić duży biznes, w którym handluje się pozwoleniami na emisję tzw. gazów cieplarniarnych. Hucpa warta miliardy dolarów, mająca silne poparcie Wall Street i macherów od polityki. Jakb y tego było mało, Al-kaida ekologów ubrała dwutlenek w kataklizm „zmian klimatycznych” zagrażających światu. Było to prawdziwy majstersztyk. Jak można nie zauważyć zmiany klimatu.
Dlaczego papież?
To już nie jest zabawa, wyrafinowany spór intelektualny czy kaprys zdziwaczałych elit. Walka z dwutlenkiem jest walką ze wzrostem gospodarczym. I to w takim momencie, w trakcie globalnego kryzysu gospodarczego. W świecie zawrzało, zwłaszcza w trzecim. Nie chodziło o gaz, czy nawet o ochronę środowiska, lecz o geszefty i zapory protekcjonistyczne hamujące rozwój słabiej rozwiniętych krajów. Nawet spolegliwy zwykle premier Tusk zagroził zerwaniem szczytu klimatycznego po tym, jak mu geszefciarze kazali płacić miliardy dolarów za prawo kopania węgla i zgodę na powiększenie, zionących dwutlenkiem węgla, stad bydła mlecznego.
Dlaczego właśnie w tym momencie pojawia się encyklika „Laudato si”, dzięki której perfidny ekologizm uzyskuje poparcie jednego z największych autorytetów ludzkości? Dlaczego papież nie staje w obronie kapitalizmu, globalizmu, które dają najbiedniejszym nadzieję, lecz wspiera – pewnie mimo woli – lewicowe elity wmawiające światu, że rodzi się za dużo dzieci, że należy postawić tamę wzrostu, ograniczać, hamować? Ekologizm to doktryna okrutna, która odbiera się ludziom szansę na lepsze życie, pozbawia ich wolnego wyboru, wolności.
Papież odczytał aspiracje globalnych outsiderów, jako nadużycie. Na jakiej podstawie? Przecież nie uwierzę, że dla Głowy Kościoła dziewiczy zagajnik jest wart więcej niż życie ludzkie. Niepokojący są tezy papieskiego dokumentu: perspektywa końca świata jest bliska. Oto ludzie w konsumpcyjnym zatraceniu degradują i zatruwają planetę. Bogaci pauperyzują rzesze biedaków, którzy padają ofiarami wyzysku ze strony pozbawionych litości kapitalistów. Ziemianie nie są już ludźmi. To żywe trupy. Ziemia osiągnęła szósty stopień zagłady. Doszło do tego, że najwyżsi hierarchowie Watykanu uznali za persona non grata kwietniowego (2015) szczytu klimatycznego, laureata Nagrody Nobla, Philippe’a de Larminat. Powód: wybitny fizyk głosi od lat, iż przyczyną zmian klimatycznych nie jest działalność człowieka, lecz aktywność Słońca. Napiętnowany przez ekonazistów, przez prezydenta Francji, a w końcu przez samego papieża wybitny uczony dokonał samokrytyki i wyrzekł się swych poglądów. To już nie jest brak przyzwoitości, to grzech. Nie jestem godzien krytykować hierarchii Kościoła, do którego należę. Ja się dziwię. Polski papież nigdy by czegoś takiego nie uczynił (poniższy komentarz wiele wyjaśnia).
Lękajcie się!
Jan Paweł II w swoich encyklikach wystrzegał się systemów kolektywnych, widząc w nich zagrożenie dla osoby ludzkiej, bowiem to ona była podmiotem życia na Ziemi. Nie państwo, nie grupa interesów, nawet nie naród – lecz rodzina i człowiek działający po to, by spełnił się boski plan: by stworzony przez Boga człowiek czynił sobie tę ziemię podwładną.
Polski papież krytykował nadmiar regulacji, uważając że rządowe przepisy ograniczają działalność gospodarczą,, a tym samym wpływają na pogorszenie się kondycji materialnej Ziemian. Jan Paweł II był także niechętny długookresowemu wzrostowi podatków, a nawet wydatków publicznych, zwłaszcza gdy w ich rezultacie pozbawia się człowieka suwerenności w stosunku do owoców jego pracy.
Karol Wojtyła kochał człowieka, dbał o niego, wiedział więc, że „państwo opiekuńcze”, pod pretekstem poprawy poziomu życia, ogranicza ludzką wolność i godność. Dlatego nawoływał: nie lękajcie się. Wierzcie w Boga, kochajcie Go i nie bójcie się podążać za Jego wskazaniami. Nie lękajcie się! Nie lękajcie się! – powtarzał metropolita Rzymu. Obecny papież wydaje się odchodzić od tej retoryki. Encyklika „Laudati si”, jeśli nawet ma na celu mobilizować człowieka do dobrego, to raczej za pomocą gróźb. Papież Franciszek nam grozi! On mówi: Lękajcie się! Jest źle!
Nie przypuszczam, aby był to efekt lobbowania na rzecz agendy ekologizmu. Intencje Ojca Świętego są na pewno szlachetne. Jednakże to nie wystarcza. Po owocach ich poznacie! Po owocach, a nie po intencjach. Czy my naprawdę wiemy, że człowiek szkodzi środowisku, a jeśli nawet szkodzi czy zawsze mamy lepszą alternatywę? Czy zakwestionowanie lekarstwa dlatego, że jest gorsze od choroby jest nadużyciem? Czy wzywanie do umiaru, wskazywanie na wątpliwości, powściągliwość we wnioskach, czy działaniach jest grzechem? Tym bardziej, że dowody na szkodliwą działalność człowieka formułowane są częściej przez polityków i lobbystów niż przez uczonych.
(…) Powodując wzrost kosztów energii, transportu, mieszkań oraz wielu innych dóbr i usług, podatki i regulacje w zakresie środowiska są już dziś ogromnym obciążeniem dla gospodarstw domowych i firm – pisze Richard Wellings z londyńskiego IEA – Mówi się, że całkowite korzyści przeważają nad kosztami, i prezentuje się naukowe dowody na poparcie tej oceny. (…) Laicy (jak się okazuje, niektórzy uczeni też – przyp. jmf) ) muszą podporządkować się władzy naukowej i zaakceptować większą kontrolę państwa nad ich życiem.”
Teraz doszedł nie lada autorytet. Dla katolików, papież jest przedstawicielem Boga na Ziemi.
Wspomniany już filozof, Jamie Whyte, demaskuje oportunistyczne zachowania naukowców, którzy „mogą poprawić swoją reputację i finanse, jeśli rządy skorzystają z ich usług w planowaniu swojej polityki”. Książka Whyte’a (Oszuści czy ignoranci. tł. P. Nowakowski, Fijorr Publishing Warszawa, 2015) dowodzi, że interwencje rządowe opierają się na bardzo chwiejnych fundamentach, stąd wprowadzanie w życie „drakońskich ograniczeń pomimo wszelkich powodów przemawiających za tym, aby zachować podejrzliwość w stosunku do dowodów prezentowanych na poparcie nowych przejawów kontroli” może być niebezpieczne. Na potwierdzenie swego sceptycyzmu przedstawia fakty. Oto kilka z nich:
(a) duża część polityki ekologicznej opartej na tzw. dowodach naukowych opiera się na miernym rozumowaniu naukowym i jeszcze gorszym ekonomicznym;
(b) najczęstszym błędem jest ignorowanie kosztów takiej polityki; wprawdzie koszty zewnętrzne szkodliwych ekologicznie praktyk mogą być argumentem na rzecz interwencji państwa, jednakże często nie sposób określić ich dokładności. Aby np. określić koszty zewnętrzne emisji węgla, musielibyśmy znać subiektywne preferencje ludzi na całym świecie i sposób w jaki je zmierzyć. Musielibyśmy również poczynić założenia odnośnie preferencji ludzi żyjących w odległej przyszłości;
(c) kategoryczność i brak wątpliwości, pomimo kompletnego braku faktów i dowodów naukowych, jest działanie antynaukowym;
Należy pamiętać zwłaszcza o tym, że – jak pisze Murray N. Rothbard – wątpliwości w nauce ukrywane są często pod pretekstem „szlachetnych pobudek”.
Naukowcy nierzadko przesadzają w kwestii poziomu pewności swoich okryć – pisze Whyte – o ile przyczynia się to do wniosków, które akurat popierają. Problem ten jest szczególnie ważny w dziedzinach, które od dawna stanowią pole walki politycznej, takich jak zmiany klimatu, zdrowie czy edukacja. Wielu naukowców zajęło się nimi dlatego, że wcześniej zaangażowali się w konkretny program polityczny. Zwiastuni zagłady mogą zyskać na tym, że skłonią tego czy innego polityka, aby ich słuchał, bo wtedy maja granty, władzę, sławę. Naukowiec tworzy w ten sposób popyt na swe umiejętności, a z tego wynika dużo przyjemnych spraw.
W wyścigu o łaski władzy biorą udział nie tylko ekologowie, klimatolodzy, czy specjaliści od nauk ścisłych. Na liście zawodników znaleźć można przedstawicieli lingwistyki, gwiazdy Hollywoodu, czy aktywistów organizacji populistycznych. Ostatnio znaleźli się na niej także hierarchowie Kościoła. Głos tych ludzi jest słuchany. Szanowany. A przecież ekspert w lingwistyce czy teologii może być ignorantem w innych dyscyplinach. Profesor Noam Chomsky, który lubi zabierać głos w kwestiach wykraczających poza lingwistykę, nie raz pokazał, że w obszarach poza swoją specjalnością bywa ignorantem. Klimatolodzy rzadko kiedy znają się na ekonomii, stąd nie potrafią wyliczyć kosztów zahamowania wzrostu gospodarczego.
Dwaj mężowie w bieli
Jan Paweł II, w swoich homiliach i encyklikach zachęcał ludzi, aby wyznawali wartości i przy ich pomocy brali życie w swoje ręce i w ten sposób pokonywali przeszkody na drodze do szczęścia ludzkiego, do Zbawienia. Papież Franciszek jest przekonany, że człowiek sobie sam nie radzi, i dlatego tak bardzo wierzy w państwo. Od pierwszych dni swego pontyfikatu powtarza, że bogaci zabierają biednym, że kapitaliści są wrogiem biednych mas, a nawet że je wyzyskują, teraz zaś, człowiekowi, który w pogoni za złudną konsumpcją niszczy planetę, wypowiedział zaufanie. Domaga się poskromienia zła siłą państwa, rządu, czy kto wie jeszcze czego. Tymczasem czasy, kiedy rządy uzurpowały sobie prawo do zapewniania ludziom szczęścia, równości i innych „wartości” kończyły się zwykle tragediami, które częściej kojarzą się ze zniewoleniem i krzywdą niż z dobrem ludzkości. I tego naprawdę trzeba się lękać.
Jan M Fijor
[1] Obie książki wydane w 2015 roku przez Fijorr Publishing.