W reakcji na ogłoszony 6 marca 2019 roku kolejny program stymulowania gospodarki przez bank centralny Unii Europejskiej, czyli na drukowanie pieniądza, główny ekonomista PKO BP, Piotr Bujak, oznajmił, że „z gospodarką światową wcale nie jest tak źle, jak się to wcześniej wydawało”. Nie tylko on tak uważa. Optymizmem powiało także w światowej stolicy długu, czyli na parkietach Wall Street. Na szczęście tylko na krótko, ale o tym później…
Każdy rozsądny człowiek zapyta więc, jakże to: skoro nie jest „tak źle”, dlaczego bank centralny potężnej Europy, jeszcze potężniejszy od niego FED ze Stanów Zjednoczonych, banki centralne Chin, Japonii, powiem więcej, dlaczego wszystkie banki centralne najważniejszych gospodarek świata, zamiast stymulować przemysł, produkcję, usługi i stabilizować ceny, co jest rzekomo ich główną rolą, skupiają się na działaniach drukarskich: produkują pieniądze z powietrza, czyli z papieru. Za takie pieniądze można w najlepszym przypadku nabyć inflację lub samo powietrze, a przecież wiadomo, że kupowanie powietrza sensu nie ma, jest ono wciąż darmowe. Co się zaś tyczy tworzenia inflacji to raczej nie ma się z czego cieszyć.
Jednym z powodów do optymizmu p. Bujaka i PKO BP jest przekonanie, że ogłoszony niedawno program dalszego zadłużania naszej gospodarki (czyli obywateli), znany jako „piątka” PiS, podniesie – tylko w tym roku – poziom wzrostu polskiego PKB z 3,7 do 4,1 procent. Jak to możliwe? Ano, analitycy banku są zdania, że im bardziej gospodarka się zadłuża, tym dla niej lepiej. Co prawda, dług, kredyt, pożyczka mogą być źródłem rozwoju, ale tylko wtedy, gdy służą inwestycjom, tymczasem w przypadku „piątki” chodzi wyłącznie o konsumpcję. Powtórzę, wypłacanie obywatelom na cele konsumpcyjne pieniędzy, których nie posiadają, co więcej, których otrzymanie uzależnione jest od zapożyczenia się jest drogą do katastrofy gospodarczej.
Trudno się dziwić analitykom PKO BP, skoro podobną narrację uprawiają guru w Wall Street, FTSE, Nikkei i większości innych globalnych centrów finansowych. Przekonanie to opiera się na założeniu, że pieniądz papierowy to to samo, co produkt, który możemy za niego kupić, jest powszechne. Jest ono jednak błędne. Aby pieniądz miał wartość, nie wystarczy zadrukować, papier, konieczna jest także, a nawet przede wszystkim (a) uprzednia produkcja, czyli wytworzenie dóbr, których ludzie potrzebują, oraz (b) wiara w to, że za każdym pieniądzem kryje się produkt, którego potrzebujemy – nie tylko papier, czy obietnica prezesa NBP. Papier (za wyjątkiem dolara amerykańskiego) to tylko papier, dlatego właśnie po chwilowej euforii, notowania euro w stosunku do większości walut świata zaczęły dołować. W Polsce, niestety, złoty pozostał słaby.
Powodów do optymizmu ekonomistów największego polskiego banku PKO BP jest więcej. Uważają oni np. że sytuacja w całej gospodarce światowej jest lepsza niż była jeszcze kilka miesięcy temu. Nie wiem na jakiej podstawie tak uważają, bo akurat jest odwrotnie. Być może – jako bank państwowy – nie wypada im kontestować wypowiedzi premiera Morawieckiego, który też zionie optymizmem. Tym czasem gospodarka globalna, szczególnie europejska, znajduje się raczej w stanie niestabilnym. Niemcy hamują, Grecja, Portugalia, Cypr są w zapaści, Włochy na skraju kryzysu, nawet dostatnia Norwegia szykuje się na najgorsze. Jak chodzi o ścisłość, to raczej gospodarka Polska, a nie jej otoczenie ma się dobrze. Nie ma to rzecz jasna nic wspólnego z działaniami rządu, który robi wszystko, aby Polaków od dobrego gospodarowania zniechęcić, czego dowodem jest postępująca nacjonalizacja, rosnące regulacje i podatki, a także stawianie na konsumpcję zamiast na inwestycje. Polacy potrafią się jednak jeszcze tym trendom przeciwstawiać swoją wrodzoną awersją do długu, szacunkiem dla własności prywatnej, a zwłaszcza dzięki uporczywej przedsiębiorczości i chciwości. Stąd właśnie jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż cała reszta (może z wyjątkiem Szwecji i Irlandii), jak długo, jeden Pan Bóg wie, U nas, podobnie jak na całym Zachodzie, spada skłonność do oszczędzania, narasta niechęć do inwestowania, zwłaszcza na giełdzie, spada awersja do zadłużenia się, zaś wskutek nastania mody na transfery socjalne dominuje przekonanie, że slogan: „kto nie pracuje ten nie je”, do przestarzały mit nie mający związku z prosperity narodu.
Trzeba się jednak zgodzić, że sytuacja gospodarcza Polski w dużym stopniu zależy od warunków globalnych. Punktem odniesienia powinna stać się dla wszystkich zwłaszcza polityka gospodarcza Stanów Zjednoczonych. O ile dotąd świat wzorował się na Stanach Zjednoczonych, które były jednak ostoją wolnego rynku i kapitalizmu, o tyle tym razem, najpotężniejsza gospodarka świata, wykazuje więcej cech ręcznego, etatystycznego, politycznego sterowania krajem niż takie państwa, jak Szwecja, Norwegia, czy Hiszpania. Rewolucja Donalda Trumpa wzywająca do powrotu do dawnej świetności, okazała się zamokniętym kapiszonem. Zadłużanie się ponad wszelki rozsądek, polityka protekcjonizmu i militaryzm prowadzą Amerykę prostą drogą do socjalizmu. Prezydent staje co prawda na głowie tłumacząc zdezorientowanym obywatelom, że najważniejsze są indeksy giełdowe, że wojna celna z Chinami jest wygrana, a także że bezrobocie spada, coraz więcej Amerykanów zdaje sobie sprawę z tego, że z wzrostów na giełdzie korzystają jedynie banksterzy i wybrańcy z Wall Street; że to USA, a nie Chiny ponoszą główne koszty wojny handlowej, zaś spadającemu bezrobociu nie towarzyszą wzrosty płac, jest wręcz odwrotnie: 8 marca b.r. media doniosły, że tylko w ciągu minionego kwartału wartość majątku Amerykanów spadła średnio o prawie 3,5 procent, przy czym najsilniej spadek odczuła dominująca jeszcze niedawno klasa średnia. Od ponad 10 lat realne dochody Amerykanów nie rosną, a właściwie spadają.
Pomimo prezydenckiej propagandy sukcesu, a zwłaszcza poparcia kół finansowych, którym żyje się dzisiaj jak w raju, konieczna była korekta polityki monetarnej banku centralnego. I tak, zamiast obiecanej rezygnacji z kontynuacji absurdalnej polityki zerowych stóp procentowych, prezes FED, Jerome Powell, zapowiada powrót do czwartej fazy (QE4) drukowania pieniędzy. Wprawdzie wielu Amerykanów wciąż wierzy w cud rewolucji Trumpowskiej, coraz częściej słychać pytanie: skoro jest tak dobrze, dlaczego wciąż musimy wciąż zwiększać zadłużenie? Prosperity polega raczej na spłacaniu długów z okresów minionych trudności, a nie na ciągłym pożyczaniu. Zadłużony po uszy jest Waszyngton, rządy stanowe, korporacje, a zwłaszcza obywatele, którym dodatkowo dokucza rosnący wzrost cen (skutek inflacji wywołanej drukowaniem pustego pieniądza). W każdym roku „prosperity ery Trumpa” deficyt budżetowy rośnie aż o 4 proc. PKB, czyli o ponad 1000 miliardów dolarów. Wartość netto prawie połowy Amerykanów nie przekracza 100…PLN, czyli złotych. Obywatele są zadłużeni po uszy na kartach kredytowych, na kredytach samochodowych, hipotecznych, i innych konsumpcyjnych; rośnie liczba osób zalegających z ich spłatą. Ratując się przed niewypłacalnością, Amerykanie sięgają po swoje plany emerytalne, biorą pożyczki pod zastaw spłaconej części domu, często też zmuszeni są podjąć drugą, a nawet trzecią pracę. To nie jest propaganda z epoki PRL. Takie są realia życia na niekontrolowany kredyt, w warunkach propagandy sukcesu. Piszę o tym, bo w podobny sposób żyje gros krajów UE, w ten sposób zaczynają żyć także Polacy…
Cdn.
Jan M Fijor
milionerstwo.pl
Strach pomyslec czym to wszystko moze sie skonczyc. Szkoda naszych dzieci i wnukow.Beda musialy zyc z tym co sie dla nich szykuje…
Obawiam się, że i nas to trafi. Mało kto się przejmuje. Ludzie wciąż wierzą, że rząd ich uratuje.
Dzień dobry.
Panie Janku czytam sobie czasem bloga, nie zawsze się zgadzam ale ostatnio chodzi mi po głowie takie pytanie. Co powinien w takim razie zrobić przeciętny Polak taki jak ja tzn który ma jakieś oszczędności, pracuje na etacie, jak powinien zabezpieczyć swoją przyszłość finansową i swojej rodziny? Mam troche pieniedzy w obligacjach SP, troche na koncie, kilka tysięcy nieoprocentowanego kredytu (wcześniej hipoteka ale żeby mieć spokojna głowe, zamieniłem na pożyczke z kasy zapomogowo pożyczkowej). Co robić by pomnażać skoro nie widze się w prowadzeniu biznesu.
Czy uważa Pan że fundusze inwestycyjne, czy bardziej przez rachunek maklerski, a może dołożyć do tego franki i złoto? Może warto by pomyśleć na cyklem takich porad dla początkujących i tak też od razu odnieść to do książki którą warto przeczytać. Pozdrawiam i błogosławionej niedzieli:)
Wojtek
Powinien:
a. czytać mego bloga;
b. pisać w czym się ze mną nie zgadza?
c. stawiać problemy, czyli pytać!
d. zachować konsekwencję, cierpliwość i dyscyplinę;
e. dużo czytać, zwłaszcza ekonomistów szkoły austriackiej!
Mimo iż nie jestem perfekt, dzięki długiemu i owocnemu doświadczeniu, obcowaniu z mądrymi ludźmi z całego świata, a zwłaszcza własnym błędom, nauczyłem się oddzielać plewy od ziarna. Postaram się wkrótce odpowiedzieć na pańskie problemy.
Ukłony
Bardzo dziękuje za szybką odpowiedz i za to, że Pan bęzi w stanie dodać coś od siebie:)
Gospodarka rośnie, ale nie tylko w Polsce, tylko na całym świecie. Mamy obecnie dobrą koniunkturę, jednak ta dobra koniunktura nie będzie zawsze taka dobra jak obecnie. Dzisiaj z rana czytałem pewien artykuł o możliwości wybuchu kolejnego kryzysu na rynkach pieniężnych. Pewien ekonomista przewidział kryzys w USA w 2008 roku, aktualnie przewiduje wybuch kryzysu w 2020roku.
Dlatego też uważam, że najlepiej zdywersyfikować swoje oszczędności. Jedynie wtedy będzie to bezpieczne.
Łatwo się pisze: dywersyfikować. Ale co to znaczy? Rozwinięty świat znajduje się już w fazie recesji. USA toną w długach, dochody ludzi pracy znajdują się od 10 lat w stagnacji. Wprawdzie indeksy giełd amerykańskich wzrosły (po uwzględnieniu inflacji) o 200 procent. Co z tego, skoro rynek akcji to bańka spekulacyjna? Skoro produkcja w minionej dekadzie wzrosła tylko o 3-4 procent?! Australia, Kanada, Unia Europejska wchodzą w fazę spadku wzrostu. Na granicy krachu znajdują się Chiny. Bank centralny (ECB) drukuje jak szalony pieniądze, osłabiając siłę nabywczą euro. W Polsce też zadłużamy się w rekordowym tempie. Jak się w takiej sytuacji dywersyfikować, skoro obligacje stają się najbardziej niebezpiecznym narzędziem inwestycyjnym. Pozostaje złoto, ale to nie jest inwestycja. Nieruchomości również w fazie schyłkowej. Nadchodzący kryzys oznaczać będzie katastrofę. Proponuję posłuchać kilka ostatnich odcinków „Peter Schiff” na YT, zobaczysz w jakim bagnie się znajdujemy.
Dzień dobry,
Czytam od niedawna Pana blog, aktualne wpisy i te starsze.
Trudno w dzisiejszych czasach odszukać szczerego głosu który nie jest sponsorowany przez grupy interesów.
Tym bardziej zachłannie czytam artykuł po artykule.
Będąc etatowcem (zmieniająca się kwota wolna od podatku), przy obecnym znaczącym wzroście cen, niskim oprocentowaniu depozytów , rosnącym cenom nieruchomości (bańka?) trudno zwiększać zysk z oszczędności. Obecna oferta SP na obligacje indeksowane inflacją wydają się rozsądną ofertą, natomiast wspomniał Pan że jest to najbardziej niebezpieczne narzędzie inwestycyjne? Założyłam że nie ma głupich pytań, czy mógłby Pan to wyjaśnić. Gdzie jest ryzyko?
Więc skoro nie giełda bo jest nadmuchana to w co inwestować?
Własny biznes?
Szczególnie gdy kapital to kilka tysięcy a nie kilkanaście/dziesiąt/set tysięcy
Własny biznes to jedyna pełna alternatywa. Polecam też – e charakterze polisy ubezpieczeniowej na wypadek hiperinflacji: złoto i srebro (monety) w ilościach nie przekraczających 5-8 proc. zasobów. Trzymałbym też ok. 40 – 50 proc. majątku w gotówce (PLN, CHF, GBP, USD). W okresie załamania warto gotówkę zamienić na atrakcyjne lokaty w ziemię, czy jakieś inne dobra. Największe żniwa bywają jednak w nieruchomościach. Czujność ponad wszystko i ograniczone zaufanie do banków. Jeśli banki, to na pewno nie państwowe.
Ok. Ale z drugiej strony mówi się, że dolar jest przeszacowany i na pewno spadnie w czasie kryzysu bo jest drogi i wydaje się być przewartościowany.
To prawda, dzisiaj „dollar index” zbliża się do 98, ale wkrótce zacznie spadać. Co by nie mówić, dolar to prawie 70 proc. rezerw pieniężnych ludzkości. Wartość waluty nie spada gwałtownie z dnia na dzień. Dopóki nie pojawi się jakiś niebezpieczny trend, można trzymać dolary. Do niedawna najlepszą lokatą był PLN. Po wyborach 2018 roku niestety złoty strącił dużo ze swej mocy. Pewnej receptury nie ma. Wiadomo na pewno, że „cash is a king”.
A czy ma można przyjąć jakiś priorytet? Np dolary, franki, euro, gbp? Co kupować i akumulować w pierwszej kolejności?
Prorokiem nie jestem, ale z opinii ekspertów walutowych wynika następująca
preferencja (spadająca, czyli od najwyższej do najniższej):
CHF
GBP
USD
PLN
Jeśli USD/PLN spadnie poniżej 3,40 zł, PLN zamieni się miejscami z USD.
Ukłony