W co wchodzić? (II)

Kontynuujemy temat kryzysowy, szukając odpowiedzi na pytanie, jak w dzisiejszych czasach chronić z takim trudem zdobyty kapitał? Jak, i w co lokować swoje pieniądze?

Banki etc.

Z poprzedniego odcinka wiemy, że inwestowanie w akcje czy obligacje, ze względu na silną chimeryczność rynku papierów wartościowych , przynajmniej w krótkim terminie mogą być nie tylko nieopłacalne, a więc zbyt ryzykowne. Nawet instytucje tradycyjnie bezpieczne nie dają pewności zachowania kapitału. Irracjonalna polityka niskich stóp procentowych i drukowania pieniędzy przez banki centralne (QE) doprowadziła do tego, że dzisiaj trzymanie pieniędzy w bankach jest nieopłacalne i niebezpieczne. Niskie stopy procentowe zachęcają do zapożyczania się, wywołują inflację, a jednocześnie minimalizują odsetki płacone od depozytów i lokat sprawiając, że trzymając pieniądze w banku tracimy.

W obecnej chwili (12 czerwca 2019) lokaty bankowe płacą średnio od 1,5 do 2 procent, podczas gdy poziom inflacji przekracza 2,5 procent . Jeszcze gorzej jest w strefie euro czy w USA, gdzie banki nie płacą odsetek w ogóle. W Japonii i Szwajcarii trzeba bankom płacić za prawo przechowania w nich swoich pieniędzy. Dodatkowym elementem ryzyka jest dyrektywa unijna pozwalająca bankom w sytuacjach nadzwyczajnych (gdy bank znalazł się na krawędzi niewypłacalności) na „pożyczanie” naszych pieniędzy bez zgody ich właścicieli. Tak jakbyśmy byli odpowiedzialni za prawidłowość funkcjonowania prywatnego biznesu, w tym wypadku banku.

Formalnie, Bankowy Fundusz Gwarancyjny ubezpiecza depozyty do kwoty 100 tys. euro, czyli ok. 400 tys. zł, pamiętajmy jednak, że w Grecji czy na Cyprze kwotę tę arbitralnie zmniejszono do 50 tys. euro. W warunkach niepewności, w celu przeciwdziałania panice, banki, a wraz z nimi, instytucje państwa zachowują się w sposób nieprzewidywalny i brutalny. W Grecji, na przykład, dochodziło do „systematycznych pomyłek i nadużyć”. Niektóre procesy w tego typu sprawach wciąż się toczą, a kryzys wybuchł przecież w 2010 roku.

Szczerze mówiąc nie ma żadnej finansowej instytucji publicznej, która naprawdę gwarantowałaby bezpieczeństwo przekazanych jej środków. Fundusze powiernicze, nawet  inwestycje w firmach ubezpieczeniowych (annuity, polisolokaty, polisy na życie) gwarantują co najwyżej wysokość odszkodowania na wypadek śmierci ubezpieczeniowego, kapitał jest jednak zagrożony. Jeśli nawet znajdzie się fundusz, który gwarantuje kapitał, to pobiera tak wysokie opłaty administracyjne i kasacyjne, że całe przedsięwzięcie traci sens. Tym bardziej, że zarówno annuity, jak i polisolokaty są to z natury instrumenty długoterminowe.

Waluty

Niepewność i poczucie zagrożenia dotykają najsilniej mniejszych gospodarek, takich jak choćby nasza. Pierwszym poszkodowanym jest rynek walutowy. Polityka monetarna FED, a w konsekwencji wszystkich innych walut, dla których dolar jest jednak walutą rezerwową, taką jak niegdyś złoto, sprawiają, że waluty słabsze są znacznie  słabsze niż by to wynikało z ich bezwzględnej, fundamentalnej wartości. Teoretycznie, polski złoty, jest walutą stosunkowo silną, jednakże ze względu na strach panujący na rynkach, posiadacze złotego uciekają do walut tradycyjnie silniejszych (dolar, euro, frank szwajcarski, funt) osłabiając jego siłę nabywczą, osłabiając parytet wobec „wielkich”, a tym samym bilans handlowy kraju.

Mimo to trzyma zasobów w głównych walutach świata zachodniego też nie ma sensu. Rządy krajów zamożniejszych, jak Niemiec, Francji, Wlk. Brytanii, czy USA chętniej stosują ręczne sterowanie gospodarką i broń inflacyjną, co osłabia ich pieniądze, a tym samym nasze oszczędności w walutach obcych. Dodatkowo, oprocentowanie depozytów w walutach obcych w krajach ich pochodzenia nie kompensuje nawet strat wywołanych inflacją.

Można co prawda spekulować na forex, ale to nie jest metoda dla każdego. Wymaga silnych nerwów, dużej wiedzy, a przede wszystkim szczęścia. W warunkach kryzysowych spekulowanie to niezawodna broń, ale tylko dla wybranych.

Biznes

Jedną z najskuteczniejszych metod ochrony kapitału przed kryzysem jest własny biznes. Czasy, kiedy ludzie budowali fortuny głównie na spekulacjach czy inwestycjach giełdowych powoli odchodzą do lamusa. Dzisiaj podstawową alternatywą jest aktywny, prywatny biznes. Nikt tak nie chroni naszych pieniędzy, jak my sami. Ulokowane w działaniach produkcyjnych czy usługach, podlegają stałej kontroli właściciela. Co prawda, w kryzysie biznes pada ofiarą dekoniunktury, ale rzadko kiedy załamują się całe branże. Przykładowo , spadnie być może liczba cukierni, ale pozostaną na rynku te najlepsze. Ktoś, kto się o klienta stara ten nie będzie mieć gorzej, a może nawet odczuć poprawę. Tą drogą można kryzys przejść suchą stopą.

Niestety, biznes również nie jest dla wszystkich. Działania państwa, te same, które doprowadziły do kryzysu, jak podatki, regulacje, redystrybucja w warunkach załamania gospodarczego w kryzysie jeszcze bardziej utrudnią aktywność biznesu. Oczywiście, będzie wielu takich, którzy przetrwają, ale nie będzie to łatwe. Tym bardziej, że przedsiębiorczość, zwłaszcza ta dominująca, a więc drobna, to ulubiony chłopiec do bicia ze strony rządzących. Wielki biznes (firmy liczące kilka tysięcy pracowników) stać na szantaż wobec rządu, który nie chce puścić na bruk jednorazowo kilka czy kilkanaście tysięcy bezrobotnych. Wielki biznes stać na drogich adwokatów, na lobbystów, piarowców – dlatego, firma, która jest „zbyt duża na to, aby upaść”, może liczyć na pomoc rządu.

Przedsiębiorczość: start-upy

Wielki biznes ma swoje atuty, ale ma też wady, dzięki czemu można go pokonać. Tad Witkowicz, urodzony w Polsce Kanadyjczyk, człowiek, który umieścił na NADSDAQ dwie spółki technologiczne uważa, że można się zmierzyć nawet z Microsoftem czy Coca Colą, byle nie w ich sztandarowych specjalnościach. Firmy wielkie są niemrawe , mało elastyczne, pewne siebie, jeśli przeciwko nim stanie silnie zmotywowany, ambitny pasjonat z marzeniami o potędze, może je pokonać. Na tej zasadzie Dell pokonał IBM, a nikomu nieznane firmy produkujące marginalne napoje, Gatorade czy Cappy, zrobiły potentatom: Pepsi, Coca Coli czy Nestle konkurencję i jak równy z równym wdarły się na światowe rynki napojów.

Przedsiębiorca, twórca start-upu , ma stosunkowo dużą szansę osiągnąć wielką skalę. Ma co prawda kłopoty z kapitałem, ale za to posiada silną motywację, nowoczesną wiedzę i technologię, a przede wszystkim ma dużo wolności i sprytu. Cechy te pozwalają mu łatwiej  kupić, taniej produkować, oraz korzystniej sprzedawać. Brakujących do sukcesu pieniędzy dostarczą mu w nadmiarze inwestorzy, czyli ludzie bez pomysłu, ale za to ze środkami. Można rzec, że coraz częściej to właśnie projekt start-upowy, a nie zasobny w gotówkę inwestor, dyktują warunki. Wbrew pozorom wystartować nie jest wcale tak trudno…

Cdn.

Jan M Fijor

Tags: banki, inwestorzy, mały biznes, pieniądze, star-upy, sukces, waluty, wielki biznes

Related Posts

Previous Post Next Post

Comments

  1. Odpowiedz

    Bardzo lubię tę serię 🙂 Czekam na resztę artykułów

    1. Odpowiedz

      Postaram się wkrótce przesłać nowy odcinek.

      Ukłony
      Jan M Fijor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

0 shares