Agencja ratingowa, czyli instytucja zajmująca się oceną poziomy wypłacalnością poszczególnych firm, instytucji czy krajów podniosła dzisiaj perspektywę ratingową Polski, utrzymując wprawdzie na dotychczasowym poziomie stosunkowo wysoką kategorię kredytową, A2, podnosząc jednocześnie rekomendację polskich obligacji z negatywnej na stabilną.
Czym jest rating kredytowy kraju? Można go porównać do zdolności kredytowej indywidualnego człowieka. Moody’s, podobnie jak jej konkurenci, agencje Standard & Poor’s, Fitch czy inne szacują, jakie jest prawdopodobieństwo wypłacalności, czy niewypłacalności danego dłużnika, w tym konkretnym przypadku, ile dany kraj jest w stanie pożyczyć bez narażania inwestorów – bo takie pożyczanie odbywa się głównie w oparciu o kupno obligacji przez inwestorów – na ryzyko niewypłacalności dłużnika.
W przypadku Polski nie chodzi rzecz jasna o Polaków czy nawet polskie firmy, lecz o pozycję polskiego rządu jako dłużnika. Innymi słowy, z racji tego, że jesteśmy aktywnym dłużnikiem na rynkach międzynarodowych, inwestorzy, którzy kupili nasze papiery dłużne mogą spać spokojniej. Upadłość polskiej gospodarce nie grozi, rząd ściąga podatki sprawnie, karze za ich niepłacenie, więc można nam pożyczać.
W języku fachowców od ratingu brzmi to mniej więcej tak:
(…) Liczymy na to, że pozytywne warunki rozwoju gospodarczego – piszą Moody’s – utrzymają się do końca tego roku. Co więcej, spodziewamy się, że wzrost PKB będzie nadal napędzany silną konsumpcją prywatną, a także odbudowane zostanie zaufanie inwestorów prywatnych do perspektyw gospodarczych, dzięki czemu napływowi pieniędzy dłużnych z zagranicy do Polski, z powodu wysokiego tempa wzrostu gospodarczego i napływowi funduszy z Unii Europejskiej nie grozi niewypłacalność (…).
Wzrost czyli marazm
Polska gospodarka, zdaniem Moody’s, rośnie w 2017 roku w tempie 4,3 proc. rocznie, a zatem o ok., 10 proc. szybciej niż przewidywał rząd (3,9 proc.), stąd wzrosną wpływy podatkowe i rząd będzie miał więcej kasy na spłacanie długów. Zmniejszeniu ulegnie najprawdopodobniej tempo wzrostu zadłużenia.
Doniesienia z Moody’s poprawiły nastroje w polskich mediach, co się przełożyło na dobre nastroje obywateli, którzy odczytują komunikat jako dowód skuteczności rządu i sukces nas wszystkich. Trudno się dziwić zwykłym zjadaczom chleba, skoro takim optymizmem tryska sama Moody’s. Wczytując się jednak głębiej w opis sytuacji naprawdę nie ma powodu do radości. Zacznijmy od tego, że wzrost wywołany konsumpcją, a nie inwestycjami, to wzrost na kredyt i to nie jest to żaden sukces. Wyobraźmy sobie, że tata, Jan Kowalski kupuje na kredyt ferrari, do tego wykupuje rodzinny rejs dokoła świata, też na kredyt, a na dodatek zachęca własne dzieci, żeby rozbiły swoje świnki i poszły na duże lody.
Z faktu, że bank udzielił Kowalskim wysokiego kredytu nie wynika wcale, że w ten sposób wzrośnie ich majątek. Wydawanie pieniędzy na konsumpcję nie jest dowodem przezorności lecz głupotą. To samo odnosi się do podatków. Wzrost wypłacalności rządu oparty na wysokich podatkach nie świadczy o poprawie kondycji gospodarczej kraju, lecz o jego słabości. Ludzie mają wtedy mniej pieniędzy a rząd więcej, co znaczy, że więcej środków przeznaczonych zostanie na marnotrawną konsumpcję publiczną (500+) zamiast na inwestycje i produkcję. Na krótką metę Główny Fiskus Kraju, Mateusz Morawiecki ma powody do radości, kiedy jednak trzeba będzie skonsumowane dobra i usługi odtworzyć, nie będzie z czego uruchomić ich produkcji; zabraknie oszczędności, inwestycji, zabraknie kapitału!
Tym bardziej, że zamiast atmosfery ciężkiej pracy, oszczędzania, inwestowania, wzrostu produktywności i przedsiębiorczości – a to są podstawowe czynniki wzrostu gospodarczego – bawimy się na festynie rozrzutności. Zasiłki socjalne, wydatki publiczne, obniżenie wieku emerytalnego, opresyjny system podatkowy, nacjonalizacja firm prywatnych i poszerzanie aparatu administracji rządowej prowadzą w ślepy zaułek, czyli do marazmu. Nie ma produkcji bez inwestycji, nie ma inwestycji bez oszczędności. Konsumpcja na kredyt to katastrofa.
Wygląda na to, że podobnie jak w latach poprzedzających kryzys Lehman Brothers (2008-2009) optymizm Moody’s nie ma tu większego uzasadnienia. Tak było w przypadku Brazylii, Grecji, Portugalii, Argentyny, a nawet Wenezueli, których obywatele po latach beztroski w wydawaniu pieniędzy przez „hojne” rządy zastanawiają się dzisiaj co włożyć do garnka. A przecież powinni wiedzieć, że państwo opiekuńcze opiekuje się głównie samo sobą, a konkretniej, ministrami, wojewodami, ich krewnymi, kumotrami i członkami przeróżnych partyj i ugrupowań.
Bądź przezorny
Dlatego przezornym, a takich wciąż nie brakuje, doradzam aby nie dali się zwieść dobremu ratingowi amerykańskich wróżbitów, sukcesowi w postaci wejścia banku JP Morgan & Chase do Polski, a także wysokiej dynamice wzrostu gospodarczego napędzanemu keynesistowską konsumpcją i – zamiast szastać pieniędzmi na szmatki, drogie piórniki z serii 500+, czy luksusowe samochody – lokowali swe oszczędności w złoto i srebro, czytając podręczniki ekonomii austriackiej i ucząc się z nich zasad kierujących prawdziwą działalnością gospodarczą człowieka.
Jeśli nie uczynią tego sami, nikt – ani media, ani akademicy, ani tym bardziej politycy – im tego nie doradzi.
Jan M Fijor
Milionerstwo.pl
Według dr Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki Konfederacji Lewiatan, Moody’s „zbyt optymistycznie” ocenia tempo wzrostu PKB w Polsce. – Inwestycje mogą przyspieszyć, ale nie więcej niż do 2-3 proc. w skali roku – ocenia.
– Możemy spodziewać się w 2017 r. wzrostu PKB bliskiego 4 proc., ale 4,3 proc. wymagałoby nie powolnej, stabilnej odbudowy w inwestycjach, ale zdecydowanego, silnego ich wzrostu – mówi ekonomistka. – A na razie tego zupełnie nie widać – mówi Starczewska-Krzysztoszek.
Ekspertka Konfederacji Lewiatan zwraca uwagę, że Moody’s analizuje i ocenia polską gospodarkę w perspektywie półrocznej. – Dla nas, przedsiębiorców, pracowników, ważna jest dłuższa perspektywa. A o niej decyduje nie tylko wzrost PKB, ale jego struktura. A ta nie jest już tak pozytywna(…)
– Na wzrost PKB w drugim kwartale br. na poziomie 3,9 proc. prawie w 90 proc. złożyła się konsumpcja, w kolejnych prawie 50 proc. – zapasy, a obniżył ten wzrost o 40 proc. eksport netto. Inwestycje dla wzrostu PKB nie istniały – mówi. – Krzesło musi mieć co najmniej trzy nogi, aby można na nim było w miarę stabilnie siedzieć – ocenia.
Jej zdaniem „to, co jest pozytywne w publikacji agencji Moody’s, to szansa na poprawę oceny wiarygodności kredytowej Polski ze stabilnej na pozytywną”. – A to oznacza niższe koszty pozyskiwania kapitału, a także większą stabilność złotego – zwraca uwagę ekonomistka. To jednak oznacza więcej długu, więcej wydatków publicznych, czyli prowadzi do pogorszenia sytuacji.
Tymczasem min. finansów wypina pierś do medali: „Ocena wyników polskiej gospodarki przez agencję Moody’s oraz jej prognoza tempa wzrostu PKB na bieżący rok potwierdzają, że przyjęty przez rząd scenariusz przyspieszenia tempa wzrostu aktywności gospodarczej do 3,6 proc. można uznać za stosunkowo konserwatywny” – ocenia Ministerstwo Finansów w komunikacie.
Zdaniem resortu dzięki „bardzo dobrej sytuacji finansowej przede wszystkim budżetu centralnego i lepszej sytuacji sektora ubezpieczeń społecznych”, można spodziewać się niższego, od pierwotnie oczekiwanego zarówno przez MF jak i Komisję Europejską wykonania deficytu finansów publicznych w 2017 r.
Niestety, dalsza poprawa wyniku sektora finansów publicznych może zostać zahamowana przez ograniczyć realizacja zaplanowanego przez samorządy, na druga połowę br., „bardzo wysokiego wzrostu inwestycji publicznych, w tym współfinansowanych przez UE”. – Odbyłoby się to z korzyścią dla wzrostu gospodarczego, jednakże wiązałoby się z wyższymi wydatkami – podkreślono w komunikacie. Po co więc wydawać pieniądze na coś, co zahamuje wzrost i pogorszy sytuację? Stanowisko resortów min. Morawieckiego dowodzi, że rząd ma jakieś tajne plany, które będą nam raczej dokuczać, niż pomagać. i tu jest pies pogrzebany.